Outdoor - temat zastępczy i chłopiec do bicia

Rynek reklamy wielkoformatowej wzrósł o 8 proc. Co się w normalnym kraju z takim segmencikiem rynku robi - jak to co: hołubi - pisze nasz felietonista EF.

Jakie są główne problemy, przed którymi stoi Polska? Nie, nie pytam o politykę i tym podobne bzdety, tylko o sprawy poważne: no właśnie – pusta kasa. Jak ktoś mi nie wierzy, to powinien był posłuchać, co było głównym tematem rozmów na ostatniej gali "MMP": pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze. A raczej ich brak.
Starlink twierdzi, że polski rynek reklamowy spada – o 2,4 proc. w pierwszym kwartale 2012. Optymiści jedni. A na tym tle – światełko (nie bez powodu tego określenia używam) w tunelu: rynek reklamy wielkoformatowej wzrósł o 8 proc. Co się w normalnym kraju z takim segmencikiem rynku robi – jak to co: hołubi! (stare ładne słowo). Co się robi w kraju normalnym inaczej?
Tak, mają Państwo rację – dokucza mu się, ile wlezie. Jakiś pan zakłada stowarzyszenie i straszy: "Na naszych oczach odbywa się reklamowy wyścig zbrojeń. Pod płachtami giną kolejne kamienice, szkoły, muzea, teatry, biurowce, bloki, domy handlowe, hotele, a nawet zabytki. Głos przeciwników zajmowania przestrzeni publicznej przez reklamy nie jest dostatecznie słyszalny. Stowarzyszenie ma na celu zmianę tej sytuacji" – ogłasza.
Kolejne stowarzyszenie wydaje album "Polski outdoor", dokumentujący "śmietnik, chaos, kicz, tandetę, wizualną agresję, które uczyniły z naszego kraju firmy reklamowe”.
W Facebooku – zbiorowe podniecanie się zdjęciami porównującymi stan tzw. estetyki miejskiej przestrzeni w Warszawie z estetyką w Bombaju (a swoją drogą, co za kretyn każe mi teraz pisać Mumbai?).
Moim (niesłusznym oczywiście) zdaniem prawda, jak to prawda, jest banalna: kopanie outdooru nie wymaga żadnej odwagi. Spróbujcie, szanowni protestujący protestu przeciwko niszczeniu (trwałym, a przynajmniej na wiele set lat) miejskiej estetyki przez stawiane na każdym wolnym kawałku trawy badziewia w postaci wielkich brył ze szkła, betonu i stali nazywanych "nowoczesną architekturą".
Co, rączki wam nerwowo drżą i pot oblewa? I słusznie - za takimi wartymi kilkadziesiąt czy kilkaset milionów inwestycjami tacy gracze stoją, że lepiej się nie wychylać, bo wypaść można. Nie, nie z okna - z obiegu.
Mam też takie (zupełnie niesłuszne, przyznaję) skojarzenie, że jak ktoś deklaruje, że chce mi zrobić dobrze, ale w formie fundacji czy stowarzyszenia albo innego tzw. NGO, to słyszę pukanie. Do kasetki z kasą. Publiczną.
A na koniec coś pozornie niezwiązanego z outdoorem. Od 2013 nasi władcy zdecydowali o tzw. uwolnieniu cen energii elektrycznej. Pisze "tzw.", bo przekładając polityczną nowomowę na język polski, chodzi o wzrost cen prądu o ok. 50 proc. Jak ktoś nie wierzy – niech sobie sam w sieci sprawdzi. Co to oznacza dla polskich miast? Nic szczególnego, poza tym, że będzie intymnie. To znaczy ciemno będzie.
Tak, ja wiem – moi ulubieni fachowcy od zrobienia 900 mld długu w ciągu 5 lat chcą w ten sposób zachęcić Polaków do – przepraszam za precyzję – "robienia dzieci" w celu uratowania pasożyta o nazwie ZUS. Mniejsza z tym – od 2013 w mieszkaniach będą się świecić tylko te żarówki, przy których krojąc chleb, nie utniemy sobie palców. Zgasną lampy na podwórkach wspólnot mieszkaniowych i spółdzielni.
A co z oświetleniem ulic? No nie żartujmy: taka Warszawa, zadłużona na 6 mld zł, podnosząca od czerwca o 15 proc. opłatę za odprowadzenie ścieków będzie marnowała kasę na latarnie miejskie?
Blackout będzie, drodzy Państwo, blackout. I wtedy, idąc do domu w uroczy grudniowy wieczór, będziecie żałować tych pousuwanych, a świecących jeszcze niedawno wielkich siatek i paneli.
I dopiero, jak sobie zęby wybijecie na dziurawym chodniku albo oberwiecie od zakapturzonego typa, przyznacie mi rację.

EF

Komentarze

Prosimy o wypowiadanie się w komentarzach w sposób uprzejmy, z poszanowaniem innych uczestników dyskusji i ich odrębnych stanowisk. Komentując akceptujesz regulamin publikowania komentarzy.