Woyciechowski - twórca nowoczesnego radia

Flagowa stacja Grupy Eurozet świętuje swoje 25-lecie. Z tej okazji własnym sumptem wydała książkę "Moje Radio Zet", będące zapisem rozmowy Joanny Jurczenko-Topolskiej z wybitną postacią polskich mediów i założycielem Radia Zet - Andrzejem Woyciechowskim.

Rozmowa została przeprowadzona w 1995 r., na krótko przed śmiercią dziennikarza. Jej ostateczna redakcja była prowadzona przez Krzysztofa Dubińskiego. Rozmowa opublikowana po niemal 20 latach jest głosen szczególnie dziś dla mediów ważnym, a także bezcennym zapisem początków jednej z pierwszych komercyjnych ogólnopolskich stacji radiowych. I opowieścią o wybitnej osobowości Woyciechowskiego wizjonera.
Na początku książka jest nierówna: niektóre anegdoty się dublują, co osłabia ich siłę narracyjną i humorystyczną. A szkoda, bo początki Radia Zet (jeszcze Radio Gazeta) to materiał, którym miałby prawo zainteresować się sam mistrz Bareja. Począwszy od tego, jak i kiedy dotarł do Warszawy z Francji odpowiedni sprzęt, żeby w ogóle wystartować jako stacja. Albo skąd w ogóle zacząć nadawać. Jednym z pomysłów Leszka Stafieja było nadawanie z kadłuba samolotu Tu-104.
Niestandardowa rekrutacja, "otwarta" forma radiowego desku i wielofunkcyjny 60-metrowy newsroom na Nowym Świecie, który był zarówno miejscem pracy reporterów, kawiarnią depeszowców, archiwum dyskografii didżejów, a nawet gabinetem prezesa; na tym samym biurku notatki rozkładali dziennikarze, obok ktoś wykładał gotówkę na reklamę radiową (tworzoną jeszcze wówczas przez dziennikarzy i didżejów), pracownicy przyprowadzali swoje psy, które z radością ujadały na widok każdego wchodzącego, a wszystko szło w eter. Podobnie ryczący elektroluks pani Wandzi, która nie chciała radia sprzedać Tymińskiemu.
Fot. Marcin Dziedzic
Fot. Marcin Dziedzic
Młodych, niedoświadczonych pasjonatów i zapaleńców Woyciechowski wyszkolił na świetnych, przenikliwych, nowoczesnych dziennikarzy i reporterów. Bo czerpał z ich pasji: "kiedy kończył się dyżur, to też zazwyczaj się nie wychodziło z radia". W Radiu Zet zaczynali m.in. Justyna Pochanke, Andrzej Morozowski, Wojciech Jagielski, Marzena Chełminiak, Krzysztof Skowroński i Szymon Majewski.
W miarę rozwoju narracji Woyciechowskiego liczba anegdot w książce zagęszcza się tak, że od lektury oderwać się trudno. Jego wypowiedzi są przeplatane krótkimi komentarzami byłych i obecnych pracowników Radia Zet, które stanowią dodatkowe uzupełnienie. W ten sposób historia stacji wciąga nie tylko radiowych zapaleńców. "Moje Radio Zet" jest również opowieścią o pasji, niezłomnej konsekwencji Woyciechowskiego i jego trudnej, silnej osobowości i wizji nowoczesnego medium, które położyły podwaliny pod nowoczesne dziennikarstwo informacyjne.
Fot. Marcin Dziedzic
Fot. Marcin Dziedzic
Dziennikarz panuje nad temperaturą emocji, choć w niektórych wypowiedziach pobrzmiewają echa próby rozrachunku. W książce nie brakuje również głosów krytycznych wobec niektórych decyzji Woyciechowskiego, choć są dozowane oszczędnie. Dziennikarz opowiada o nieudanych inwestycjach, jak poznański oddział Radia Zet, ale również nowatorskich, jak Radio Mozart (powstało w trzy dni).
W rozmowie i komentarzach dominuje ekspozycja chęci stworzenia przestrzeni demokratycznej wymiany myśli i radia uniwersalnego, które mówi do ludzi językiem prostym i zrozumiałym, a jednocześnie dostarcza rozrywki i niezbędnych informacji. Dorota Ćirlić powiedziała: "Jego cel był jasny – ma powstać radio, które będzie nadawać ton życiu politycznemu. Nie radio polityczne w tym sensie, że się za kimś opowie. Tylko takie, które nie opowiadając się za nikim, wytycza pewien sposób myślenia w życiu politycznym. I ten cel udało mu się osiągnąć". To stacja Woyciechowskiego w 1993 r. zorganizowała studio telewizyjne i zaprosiła również publiczność. Naczelny podpatrzył ten koncept we Francji – tam żywe reakcje publiczności towarzyszące dyskusjom polityków szły na żywo w eter. A telewizja dostawała niemal półdarmo gotowy program na żywo.
Fot. Marcin Dziedzic
Fot. Marcin Dziedzic
Woyciechowski uczył rozmów trudnych, merytorycznych, demokratycznej dyskusji i szacunku do rozmówcy. Ale intelektualnie był bezlitosny, co pozwalało mu trzymać w karbach zarówno rozmówcę, jak i poziom argumentacji. Po rozpoczęciu zimnej wojny komunikacyjnej między politykami w 1992 r. Woyciechowski stworzył neutralny kanał komunikacyjny, w którym i przez który politycy komunikowali się między sobą w szczycie politycznego kryzysu. Młode, niedoświadczone radio, działające na podstawie tymczasowego pozwolenia, stało się wpływowym medium słuchanym niemal od rana do wieczora przez ludzi polityki. Do tego stopnia, że nawet kiedy serwisant omyłkowo podał wcześniejszą godzinę rozpoczęcia obrad Sejmu, posłowie stawili się punktualnie i do tego o godzinę wcześniej.

Arcyciekawe są fragmenty dotyczące promocji i marketingu nowej stacji. Tu Woyciechowski jawi się nie tylko jako medialny wizjoner, ale nade wszystko jako niezwykle przenikliwy znawca rynku, który w Polsce dopiero raczkował: nowoczesnej technologii, marketingu, reklamy, a nawet brandingu. Dzięki dwóm informatykom z firmy JWM powstał selektor – narzędzie, które zastąpiło kasety i odebrało didżejom władzę nad muzyką. Specjalny program komputerowy do planowania muzyki pozwolił wyprzedzić Europę o jakieś trzy lata.

Fot. Marcin Dziedzic
Fot. Marcin Dziedzic
Logotyp stacji stworzył Leszek Wilk za milion złotych. Oczywiście przed denominacją. Radio żyje z reklam, a te pojawiły się w Zet pierwszego dnia. Jeśli jakiejś reklamy brakowało, dziennikarze tworzyli sztuczną, na przykład reklamę nieistniejącej piekarni. A czasy były takie, że Polacy reklamy uwielbiali, bo były dla nich po upadku komunizmu przejawem nowoczesności i symbolem społecznej zmiany.

W Polsce stacja była pionierem sprzedaży reklam. O ile pierwszy okres działalności to była amatorszczyzna, o tyle szybko zaczął tworzyć się normalny rynek. Woyciechowski wspaniale o tym opowiada i dla branży ten fragment rozmowy jest szczególnie cenny. Pokazuje, jak myśli wizjoner, który przekracza swoje czasy.
Profesjonalnej sprzedaży reklam Zet uczyło się od Francuzów. Oni wytłumaczyli Woyciechowskiemu, że sprzedawanie reklam wymaga dokładnego policzenia, ile osób słucha radia. Na tej podstawie kształtuje się cennik. Zet zaczęło więc robić sondaże dotyczące słuchalności.
Woyciechowski wpadł również na to, jak promować w Polsce stację, która stała się ogólnopolska – rozdał samochody Renault Twingo. Zdobył tym milion nowych słuchaczy. Dziś wygrane w loteriach medialnych to już żadna nowość. Tak jak "obrandowane" tramwaje i autobusy czy interaktywne przystanki. Woyciechowski stosował te metody, zanim zadebiutowało słowo "interaktywny”. 

9 czerwca 1994 r. Zet dostaje koncesję jako drugie po RMF na nadawanie w całej Polsce. Woyciechowski wygrał ze stacją z Kopca Kościuszki na czołówkach gazet tym, że ogłosił "walkę z komarami". Jego stacja zaczęła emitowanie sygnału niesłyszalnego dla ludzkiego ucha, który odstrasza komary. Echa medialne tego chwytu nie milkły jeszcze przez wiele dni, a dotarły nawet do Tokio.

Warto zwrócić uwagę na formę, w jakiej została wydana książka. Ascetyczna, chłodna, elegancka, wydana z pieczołowitością, w twardej oprawie i na papierze o wysokiej gramaturze. Dobrze dobrana czcionka, przejrzysty tekst, odpowiedni graficzny podział sprawiają, że czujemy, iż mamy do czynienia z historią wielkiego człowieka, ale i wielką historią, która wydarzyła się przecież całkiem niedawno.

W książce wiele istotnych pytań nie pada, podobnie odpowiedzi. Nie poznajemy na przykład dokładnych losów wspomnianej "bumagi", która umożliwiała eksperymentalną emisję radia, a które wystartowało dwa dni przed jej wygaśnięciem. Wiadomo tylko, że o emisji Radia Zet zdecydowała m.in. interwencja Adama Michnika w Ministerstwie Łączności.
Być może wiele kwestii zostało przemilczanych ze względu na okoliczności przeprowadzanego wywiadu (autorka wywiadu sama zachorowała na raka). Otwiera to jednak pole do działań dla wnikliwych reporterów – a reportaż prasowy, jak wiemy, w Polsce ma się w ostatnich latach wyśmienicie.

Jedno jest pewne: Andrzej Woyciechowski był niepowtarzalną osobowością medialną, którego odwaga, umiejętność przewidywania i błyskawiczne reakcje na potrzeby odbiorców pozwoliły wyszkolić zespół specjalistów i stworzyć nowoczesną komercyjną stację radiową. Na pytanie Joanny Jurczenko-Topolskiej, co będzie, jeżeli przegra walkę z rakiem, Woyciechowski odpowiada "Rado Zet pójdzie dalej, bo to przecież moje radio".

Krzysztof Topolski powiedział o Andrzeju Woyciechowskim, że „kiedy pan Bóg stworzył Andrzeja Woyciechowskiego, to zaraz potem zniszczył formę odlewu”. Książka „Moje Radio Zet” tego dowodzi.


Iwona Jurczenko-Topolska, Krzysztof Dubiński, „Moje Radio Zet”, ZetNET 2013

Katarzyna Woźniak 590 Artykuły

Absolwentka polonistyki na toruńskim UMK ze specjalnością filmoznawczą. Na co dzień zdaje relacje z przesunięć na półkach rynku FMCG. Po godzinach - czytelniczka. Najbardziej lubi pisać o filmach i książkach, choć właśnie o nich pisze najrzadziej.

Komentarze

Prosimy o wypowiadanie się w komentarzach w sposób uprzejmy, z poszanowaniem innych uczestników dyskusji i ich odrębnych stanowisk. Komentując akceptujesz regulamin publikowania komentarzy.