Śmierci egzaminowanie

Joanna Lech do tej pory znana była z ambitnych wierszy. W debiutanckiej powieści "Sztuczki" przez pryzmat wspomnień próbuje ustalić, kiedy śmierć przestaje być dla nas terminem, a zaczyna być pojęciem.

Joannie Lech, uznanej już i nagradzanej poetce urodzonej w 1984 r. niełatwo było „Sztuczki” wydać. Dzięki akcji crowdfoundingowej niewielka powieść autorki z Krakowa ukazała się nakładem Wydawnictwa Nisza.
W Niebie zaczyna się życie i kończy. Rytm dziecięcych dni wyznaczają pogrzeby wróbli, sprawdzanie żabiej wytrzymałości i gromadzenie skarbów. W tle beztroskich zabaw w osiedlowych podcieniach po cichu przemyka śmierć. Wydaje się zbliżać niepostrzeżenie, ale nieuchronnie. Jednego dnia uszczknie coś z sensu lepienia bałwana, następnego zabierze świnkę morską. Położy się cieniem na wspólnym zmoknięciu w deszczu, rozpruje poduszkę, skłóci z ojcem, zabierze przyjaciela. Kroczy i mąci, choć bez jej cienia nic nie ma siły istnieć. Powieść Joanny Lech to historia o dojrzewaniu, stracie i odchodzeniu. I niepohamowanym pragnieniu trwania.  

Lech to sprawna technicznie malarka. Uświadamia nam, że to, co, wydawało się, zapomnieliśmy, wciąż w nas oddycha i żyje. Czasem takie wydobyte na światło dzienne wspomnienie skaleczy, jak szkiełko znalezione na dnie szuflady. Jasne kadry wspomnień z każdą kolejną odsłoną pchającej się zewsząd dorosłości wytracają światło na rzecz ściemnień, wrażenia przygniecenia rzeczywistością, nieuchronną świadomością śmierci. Im wspomnienie świeższe, tym obraz ciemniejszy, straszniejszy, bardziej serio. Z czasem niedorzeczne wydaje się budowanie domku dla bałwana, a przymierzanie się do trumny przestaje być już tylko zabawą.
„Sztuczki” opowiadają poetycko, choć bez rozczuleń i trudnego do uniknięcia w przypadku prozy wspomnieniowej kiczu. Nie ma tu ckliwości, różowego pudru, cukierków na choinkę i szeleszczącego pozłotka. Są za to wilgotna ziemia, żuki, skrzydło nadgniłej meblościanki i dziki pęd na oślep po osiedlu. Wczesne lata życia to bliski kontakt z ziemią, jej wilgocią, płodnością i zapachem. Pisanie własnych bajek i snucie opowieści. W każdym z plastycznych kadrów czas zastyga i drży. Pełzają dżdżownice podglądane bezwstydnie, w szufladach chroboczą skarby, tajne przedmioty wygrane w zakładach albo pozyskane niekoniecznie legalną drogą: „zacząłeś chować tam skarby: splątane sznurki i kamyki, drobne monety. Czyjś popsuty zegarek. Pustą muszlę ślimaka. Swoje stare resoraki. Kość żaby, kapsle, zdjęcie z wakacji, na którym pisaliśmy kiedyś nasze życzenia, te, które nigdy się nie spełniły. Pamiątki po lecie, pamiątki z dzieciństwa. Ciotka wyjmowała je z kieszeni twoich spodni, kiedy je brała do prania. Kładła na stole, a ty przebierałeś je przy śniadaniu”.
Wszystko, co w świecie wspomnień się pojawia, narrator podnosi do oka. Perspektywa mikroskali, liczne zbliżenia, filmowe ujęcia wciągają czytelnika w świat wspomnień cielesnych, żywych, tętniących.

Zaskakująca jest konstrukcja powieści – spójna, przemyślana, scalona jak obraz w kalejdoskopie złożonym z okruchów wspomnień, klisz, obrazów, ułamków chwil i zapachów. Lech trzyma w ryzach temperaturę emocjonalną narracji, zanurza w nią stopniowo, otula nią, ogrzewa, żeby na koniec jedną frazą, zdaniem, słowem nagle uświadomić, że, mimo bagażu wspomnień, wobec faktu utraty zostaliśmy nadzy i bezbronni. Każda próba wynurzenia się ze świata zapamiętanych obrazów to emocjonalny i termiczny szok. Co jednak w niczym tej prozie nie ujmuje. Świadomość i dorosłe życie budujemy na stracie, zgliszczach i bezskutecznych próbach zapomnienia o tym, co boli.
Narracja prowadzona w drugiej osobie liczby pojedynczej jest miarą bliskości i dystansu jednocześnie. Per „ty” zwracamy się przecież do osób najbliższych, kochanych, ważnych. Narracja z tej perspektywy pozwala przyjrzeć się wspomnieniu dokładnie, tak jak kamera pozwala operatorowi dokładnie zbadać obiekt z każdej strony. Narrator zwraca się tak do Andy'ego, do Ulki, do dziadka, ale i do samej siebie z czasu przed transformacją w dorosłą osobę. W tę, która doświadczyła straty.  

Kiedy zaczyna się świadomość śmierci? - zdaje się pytać autorka. Czy wtedy, kiedy dzieci z Nieba zgniatały w palcach uciążliwe stonki? Czy kiedy po raz pierwszy oglądały ciało kota w fazie rozkładu? Kiedy strata jest w stanie uświadomić nam, że jednak jesteśmy śmiertelni?
Lech stawia odważne pytania: kiedy zaczyna się dojrzewanie? Czy to synonim starzenia? Jeśli tak, to czy można go uniknąć? Dlaczego śmierć przychodzi tylko o właściwej dla siebie porze?
Narrator próbuje uchwycić niezauważalny niemal moment przejścia pomiędzy czasem dzieciństwa, beztroski, czystego zdziwienia a tym, w którym przestajemy się dziwić, a zaczynamy bać. Ale też taki, w którym śmierć dotyka nas cieleśnie, świadomie. Czy dorastanie zaczyna się wtedy, kiedy „nie wypadało już skakać przez siatkę, gdy obok była otwarta brama”? A może wtedy, kiedy słowo „wstyd” zaczęło nabierać znaczenia? „To ono wyprostowało nam plecy i wciągało brzuchy”. Czy dorosłość przychodzi wtedy, kiedy przestaje się kłaść krzyże z patyków na grobach wróbli? „Odkąd przestaliśmy być dziećmi, staliśmy się dorośli. Nie było niczego pomiędzy, tylko skok w wielkie czarne jezioro, bez ostrzeżenia, bez żadnej rozgrzewki. A przecież myśleliśmy, że będziemy żyć wiecznie, że zawsze już będziemy, w tym słońcu i pod tym niebem, że jesteśmy niewidzialni i leciutcy jak chmury, że możemy wszystko. Ale to właśnie skończyło się pierwsze, szybciej, niż zdążyliśmy zauważyć. A przecież ciągle wisieliśmy na trzepaku, z tymi latawcami przywiązanymi jak psy czekające wiernie pod sklepem”.
Tytułowe „sztuczki” to wszystkie zaklinania, zamawiania, cuda-wianki, które mają próbować śmierć przechytrzyć. Granie śmierci na nosie, próba odarcia jej z powagi, preludium do oswojenia. Niedorzeczne i heroiczne ludzkie sto pociech.
W „Sztuczkach” śmierć wydaje się zaczynać podgryzanie człowieka, odkąd ten pojawi się na ziemi. O ile wczesne lata życia to śmiały kontakt z tym, co najszybciej ulega destrukcji, czyli z ciałem, o tyle dojrzewanie zdaje się zaczynać w momencie, w którym do śmierci odwracamy się plecami, próbujemy ją oszukać, udając, że jej nie widzimy.
Wrażliwa, cielesna, żywa proza i bezpretensjonalny debiut.

Joanna Lech, „Sztuczki”, Wydawnictwo Nisza, Warszawa 2016

Katarzyna Woźniak 590 Artykuły

Absolwentka polonistyki na toruńskim UMK ze specjalnością filmoznawczą. Na co dzień zdaje relacje z przesunięć na półkach rynku FMCG. Po godzinach - czytelniczka. Najbardziej lubi pisać o filmach i książkach, choć właśnie o nich pisze najrzadziej.

Komentarze

Prosimy o wypowiadanie się w komentarzach w sposób uprzejmy, z poszanowaniem innych uczestników dyskusji i ich odrębnych stanowisk. Komentując akceptujesz regulamin publikowania komentarzy.