Szczęście debiutanta

Debiut fabularny Łukasza Grzegorzka to kam(p)eralna opowieść o emocjonalnych trudach dojrzewania. Trochę niechcący został sklasyfikowany jako film o pokoleniu milenialsów. Też słusznie.


Z filmem "Kamper” jest trochę jak z newsem z Aszdziennika o nowym albumie Taco Hemingwaya: "Nagrał album o sobie, 300 tys. fanów znów myśli, że to album o nich”. I słusznie myślą przedstawiciele pokolenia 30-latków, że to o nich. Choć nie takie było zamierzenie twórców obrazu.
Co bardzo cenne w „Kamperze” ci, którzy do pokolenia millenialsów nie chcą przynależeć, również z tym filmem się utożsamią. Chociażby przez negację. Czyli film powie im, dlaczego na przykład do tego pokolenia przynależeć nie chcą.  

W swoim zamierzeniu "Kamper” filmem pokoleniowym jednak nie był. To ciepła, kameralna opowieść z życia młodego małżeństwa. Kamper (Piotr Żurawski) i Mania (rewelacyjna Marta Nieradkiewicz) wiodą sobie słodkie, bezdzietne życie młodego małżeństwa. Ona marzy o tym, żeby piec chleb i doskonalić swoje umiejętności kulinarne pod okiem gwiazdy kulinarnego show – Marka Bany (kapitalny Braciak). On – od rana do wieczora pod czułą egidą korporacyjnej ochronki mierzy się z wirtualnymi przeciwnikami i testuje gry komputerowe. Pozornie poukładane, leniwe życie (jeszcze) bez poważniejszych obowiązków zaburza kulinarny romans z Markiem Baną. Zderzenie z dorosłością i wymogami dojrzałości nie przypomina najtrudniejszej i najbardziej zawikłanej strategicznej gry komputerowej. Bo gra się żywymi pionkami.

O filmie "Sala samobójców” mówiło się, że powstał za późno. W takim razie "Kamper” powstaje „o czasie”, bo w przypadku naszej branży chociażby wpisuje się w nurt dyskusji o problemach współpracy z milenialsami i ich rzekomym braku dostosowania do realiów życia i rynku pracy.
Czy takie było założenie twórców, czy nie, "Kamper” dotyka (również) kwestii tragedii pokolenia: rzeźbienia w abstrakcji, niechęci do wydoroślenia (czy niemożności) i jednocześnie rozpaczliwej jego potrzeby, poczucia wspólnotowej odpowiedzialności i poszukiwania, co znaczy wolność. Film stawia też pytanie o to, ile z naszej osobistej wolności jesteśmy w stanie oddać w zamian za względne poczucie stabilizacji.  
Współcześni 30-latkowie nie mieli swojego pokoleniowego przeżycia. Nie mieli marca, października, wiosny nawet. To, co socjolodzy próbują uznać za doświadczenie pokoleniowe, to kryzys. Czyli zjawisko u źródła abstrakcyjne i nie dla wszystkich oczywiste, bo świat obdzielił nim nierówno.
Bodaj największe komplementy „Kamper” zbiera w postaci nie rozsianych po portalach i mediach przeróżnych recenzji, ale pełnych przejęcia wyznań widzów: „to film o mnie”.

Świetnie sfotografowany, odważny, zawadiacko odrębny i elegancko własny. A przy tym bliski, wspólny, tętniący. W reżyserii Grzegorzka widać dużą erudycję: aż się tu roi od cytatów z kina światowego i odniesień do wirtualnego świata graczy i fanów programów telewizyjnych. Kapitalne są sceny, trawestujące miałkość i płytkość kulinarnych show, w których do wygrania kasa na realizację marzeń o karmieniu innych. Postać Marka Bany, zagrana przez brawurowego i rozchwytywanego Jacka Braciaka, zostawia szczególnie w widzu „tego” pokolenia poczucie gorzkiego i znajomego rozczarowania. "Kamper” pokazuje, jak bardzo boli czołowe zderzenie z twardą rzeczywistością, która nakazuje młodym wierzyć, że skończenie studiów i bycie obywatelem Europy jest równoznaczne ze złapaniem Boga za nogi. W rezultacie okazuje się, że ani Boga nie sposób w świecie dostrzec ani tym bardziej jego nóg. Są tylko ludzie: pogubieni, sami w siebie zaplątani, pozornie dorośli i irytująco zależni. A o sprawczość ocieramy się tylko w momencie sięgnięcia po joystick, ładując w wirtualnego przeciwnika jeszcze bardziej wirtualny magazynek.  
Grzegorzek nie ocenia, obserwuje czujnie, z szacunkiem. Film zwraca uwagę ciekawymi dialogami, świeżością spojrzenia, brakiem efekciarstwa i tanich chwytów obliczonych na wizualne petardy. Przyzwoicie zagrany, dobrze obsadzony film debiutanta zapowiada ciekawe zjawisko w młodym polskim kinie.   

Niezwykłe są okoliczności powstania filmu. Grupa zapaleńców "bez nazwisk” chce zrobić film – kameralną opowieść o miłości i dojrzewaniu. Niby nazwisko jest, ale mylące, więc młodzi dostają się w sam środek polskiego piekiełka, bo reżyserujący Grzegorzek & Grzegorzek nie mają nic wspólnego z „tym Grzegorzkiem” z Filmówki. Film nagrywany za własne oszczędności, w domu producentki i reżysera. Podczas produkcji – na przemian wiatr w oczy i miłe niespodzianki. Potem wędrówka po dystrybutorach, starcie z bezlitosnym rynkiem kinowym i ostatecznie sukces – bo film można było oglądać w Gdyni, tytułem nie pogardziły również Wyspy. Tym większe brawa dla twórców filmu, że całość zamierzeń udało się doprowadzić do końca i do tego bez skuchy. Nie ma wstydu – jest solidne, autentyczne kino, świeży, świetny debiut. I poważny głos w sprawie ponad podziałami pokoleniowymi – o cenie wolności i dojrzałości.

"Kamper", scen. Krzysztof Umiński, Łukasz Grzegorzek, reż. Łukasz Grzegorzek, wyst. Piotr Żurawski, Marta Nieradkiewicz, Jacek Braciak, Justyna Suwała, Bartłomiej Świderski, dystrybucja Best Film

Katarzyna Woźniak 590 Artykuły

Absolwentka polonistyki na toruńskim UMK ze specjalnością filmoznawczą. Na co dzień zdaje relacje z przesunięć na półkach rynku FMCG. Po godzinach - czytelniczka. Najbardziej lubi pisać o filmach i książkach, choć właśnie o nich pisze najrzadziej.

Komentarze

Prosimy o wypowiadanie się w komentarzach w sposób uprzejmy, z poszanowaniem innych uczestników dyskusji i ich odrębnych stanowisk. Komentując akceptujesz regulamin publikowania komentarzy.