Magnetowidy, śluby i kasety wideo

Publikujemy fragment książki Agaty Jakóbczak "Transformersi. Superbohaterowie polskiej reklamy 80.-90." (Znak Literanova).

Gdy polski rynek całkowicie opanowało pirackie wideoszaleństwo, do akcji wkroczyli Jan Wejchert z Mariuszem Walterem. Walter był dziennikarzem. W 1974 roku stworzył w telewizji kultowe Studio 2, które błyskawicznie stało się hitem, smakowitym kęskiem Zachodu. Blok programów prowadzili Bożena Walter, Tomasz Hopfer i Edward Mikołajczyk. Polska oszalała na punkcie programu telewizyjnego – publicystyka, filmy, rozrywka, wielki świat w dobrym stylu. Niezapomniane wrażenie zrobił na widzach koncert Abby w studiu telewizyjnym na żywo, z wywiadami z pokładu specjalnego samolotu – ci, którzy go oglądali, wspominają to do dziś.

Kariera Mariusza Waltera w telewizji wydawała się ustabilizowana. Był fachowcem, odnosił sukcesy, miał pomysły, które co prawda wyprzedzały swój czas, ale były przez władze akceptowane. Czego chcieć więcej? Jednak gdy wybuchł stan wojenny, życie Waltera przewróciło się do góry nogami. Nigdy wcześniej nie myślał, że w dojrzałym wieku będzie zmuszony budować je na nowo. Walter tak wspomina ten przełom:

– Rankiem 13 grudnia 1981 roku, gdy wprowadzono stan wojenny, przed bramą telewizji na Woronicza stali żołnierze. Nie wpuścili mnie. Nie było mnie na liście osób, które mogą wejść na teren. To był dość wyraźny sygnał, że jestem tam niepożądany. Wróciłem na piechotę do domu, bo nic wtedy nie jeździło. Mieszkałem daleko i przez całą drogę myślałem, co dalej z nami będzie. Nikt nie wiedział, jak długo ten stan wojenny miał potrwać, trudno było robić konkretne plany, gdy za naszymi oknami stały czołgi. Co tu planować? Telewizja nie działała – siedziałem w domu i czekałem, co się zdarzy. Zaniepokojeni koledzy i koleżanki ze Studia 2 od czasu do czasu wpadali do nas, rozmawialiśmy, zastanawialiśmy się, co dalej. Aż któregoś dnia pojawił się mój kolega z kortów Janek Wejchert i zaproponował mi pracę. Wejchert był biznesmenem, a jego firma nazywała się Konsuprod i była firmą polonijną. Skończyło się na tym, że wylądowałem u Janka w firmie, zapoznając się z jej działalnością – była ona tak trochę od Sasa do Lasa. Janek wraz z wujem miał między innymi całkiem zawodową fabryczkę w Bielsku-Białej, produkowali spojlery do samochodów. Założył też pierwszą w Polsce myjnię samochodową na Żoliborzu. Te dziedziny były mi raczej obce, ale zacząłem je z konieczności poznawać. W międzyczasie wróciłem na chwilę do telewizji – na krótko, bo źle się czułem wśród mundurowych, którzy w stanie wojennym objęli stację w posiadanie. Wróciłem tam na skutek interwencji Mieczysława Rakowskiego. Gdy wszedłem do mojego gabinetu, siedział w nim jakiś pułkownik w mundurze. „A, to pan?” – zapytał i zaczął szybko zbierać swoje rzeczy. Usiadłem w gabinecie, ale nie miałem nic do roboty, bo ktoś inny uruchomił już Studio 2, które zresztą bardzo szybko się zwinęło. Wypisanie się z telewizji zajęło trochę czasu, bo o wszystkim decydowało wojsko. Ale wypisywałem się ze świadomością, że mam miejsce u Janka, w jego firmie. Janek chciał skończyć z tymi spojlerami i robić coś bliższego mediom.

Namówiłem go, żeby wyszedł z Konsuprodu, i w 1984 roku założyliśmy ITI –International Trade and Investments. Miałem jakieś mgliste pomysły, co moglibyśmy robić, ale Janek od samego początku namawiał, żebyśmy zaczęli myśleć o telewizji. Jaka telewizja? Po stanie wojennym sądziłem, że pożegnałem się z telewizją raz na zawsze. Na razie pożyczyliśmy pieniądze, dwadzieścia cztery tysiące franków szwajcarskich, czyli około stu tysięcy złotych w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze, i otworzyliśmy produkcję chipsów ziemniaczanych Lilly Chips.

Niedługo potem Wejchert przypadkowo poznał na korytarzu hotelu Victoria jakiegoś Japończyka. Okazało się, że jest on przedstawicielem Hitachi na Austrię, i wkrótce ITI sprowadzało już do Polski kasety wideo i sprzęt Hitachi. Wielkie biznesy rodziły się wtedy często z przypadku.

Walter i Wejchert szybko odkryli, że na wideomanii, która opanowała Polskę, można znakomicie zarobić i że to jest właśnie ten moment. Kto pierwszy odwa­ży się ucywilizo­wać rynek kaset wideo, zgarnie największą pulę. Przedsiębiorcy podpisali umowy na dystrybucję kaset wideo z Warner Bros. i MGM. Dostali kon­cesję i w 1984 ro­ku założyli sieć legalnych wypożyczal­ni. Wreszcie można było oglądać filmy w dobrej jakości. Tylko oni mieli Bonda i Zabójczą broń. Charakterystycz­ne logo ITI Home Video szybko zaczęło kojarzyć się z dobrą marką.

Pierwsza siedziba firmy znajdowała się w piwnicach pod basenami na Namysłowskiej, na warszawskiej Pradze-Północ, i była raczej zgrzebna. Pomieszczenia biurowe czasami wypełniały się parą lub zalewały wodą. Montażyści pracowali bez wytchnienia – kopiowano kasety, nagrywano lektorów, powstawały zwiastuny filmowych hitów. Pośród zleceń były też zamówienia na filmowanie ślubów i komunii.

Ale to był dopiero początek. Mając montażownię, ka­merę i ludzi, można było pójść o wiele dalej. Skromny do­tychczas polski rynek budził się do życia. Państwowe fir­my i przedsiębiorstwa z zagranicznym kapitałem nie miały problemu z popytem na swoje towary – wszystko wyrywano sobie z rąk. Ale jeśli ktoś miał zmysł do interesów, sięgał wzrokiem dalej. Na uwolnionym rynku pojawi się konkurencja, z produktami trzeba będzie docierać do odbiorców. Reklama w telewizji, na razie nieśmiało raczkująca, stanie się niezbędna.

Wejchert miał doświadczenie w biznesie i kontakty wśród przedsiębiorców, Walter – wiedzę o telewizji. Wspólnie gromadzili zaplecze techniczne, stopniowo wzbo­gacane o coraz lepszy sprzęt montażowy. Wystarczy­ło zna­leźć na rynku odpowiednich ludzi, aby uruchomić produkcję filmów reklamowych. I tak w 1985 roku powstało Studio Filmowe ITI. Pierwsze na rynku. Produkcja reklam szybko okazała się żyłą złota.

– Na początku wszystko było trudne, bo wszystko było nowe – wspomina Mariusz Walter. – Tak gwałtowna zmiana drogi życiowej, przejście z dnia na dzień z dziennikarstwa do biznesu, była wtedy koniecznością. Nie byłem młodzieniaszkiem, miałem już czterdzieści pięć lat, więc musiałem myśleć realnie i pójść drogą, która zapewniała środki na utrzymanie rodziny, a nie gonić za marzeniem. Bardzo często czułem lęk, że nic z tego nie wyjdzie. Często nie mieliśmy pieniędzy na wypłaty, a strach przed brakiem finansowych sukcesów, nie tych dużych, tylko tych na poziomie zapewniającym codzienną egzystencję, towarzyszył nam jeszcze długo po założeniu ITI. Mogliśmy naprawdę odetchnąć i poczuć się pewnie dopiero po piętnastu latach. Wcześniej zdarzały się momenty stabilizacji – start produkcji pierwszych polskich chipsów Lilly Chips, kasety wideo i magnetowidy, kamery, sprzęt elektroniczny. W 1985 roku założy­liśmy Studio Filmowe ITI, zaczęła się produkcja reklam. Weszliśmy w spółkę z pierwszą w Polsce agencją reklamową McCann Erickson – przez cały czas były lepsze i gorsze momenty, był niepokój, pojawiały się kryzysy.

Na początku lat dziewięćdziesiątych wypożyczalnie kaset wideo dotknął poważny kryzys. ITI posiadało już wtedy sieć dobrze i kosztownie urządzonych, zaprojektowanych przez architekta wideobibliotek, które miały też segment sprzedaży sprzętu wideo. Było ich osiemnaście, znajdo­ wały się we wszystkich większych miastach Polski. Bardzo dobrze prosperowały aż do 1990 roku, kiedy zliberalizowano zasady prywatnego importu elektronicznych towarów. Osoby prywatne mogły odtąd przewozić przez granicę sprzęt, w tym magnetowidy. Bez cła i bez ograniczeń – ta sama osoba mogła wracać do Polski z zakupami kilka razy dziennie. Wkrótce pod wypożyczalniami zaczęto rozkładać stragany i łóżka polowe z magnetowidami i kasetami o połowę tańszymi niż w sklepie obok. Walter i Wejchert powoli zaczęli wygaszać działalność wypożyczalni i sklepów ze sprzętem, koncentrując się na bardziej dochodowych działaniach.

Chipsy, kasety wideo, produkcja filmów reklamo­wych – wydawało się, że Mariusz Walter pozostawił marzenia o te­lewizji daleko za sobą, ale Wejchert nie przestawał o tym myśleć.

– Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych ten pomysł wydawał się nierealny – mówi Walter. – Nie wierzyłem, że moglibyśmy zrobić swoją tele­wizję, ale Wejchert mnie przekonał, byśmy spróbowali.

W 1992 ro­ku, gdy po raz pierwszy ogłoszono konkurs na licencje telewizyjne, zgromadziliśmy bardzo silne za­plecze, a nasz pro­gram został najlepiej oceniony. Ale przegrali­śmy z Polsatem, więc wróciliśmy do tego, co robiliśmy przedtem. Da­lej mieliśmy chipsy, już w spółce z niemieckim potentatem, dalej sprzedawaliśmy sprzęt Hitachi. Rozwijaliśmy się. Zakupiliśmy Onet, potem stworzyliśmy Multikino – pierwszą sieć multipleksów. Wtedy było nas trzech: Janek, ja i Bruno Valsangiacomo, który przed laty udzielił nam w Zurychu pierwszego kredytu na chipsy, a potem zapragnął zmienić nudną jego zdaniem pracę w banku na bardziej ekscytujące budowanie firmy w Polsce. Bruno zajmował się finansami, Janek – praktycznie wszystkim, co wiązało się z postępem i nowymi aktywnościami. Był liderem. Ja się zajmowałem codziennością.

Onet, Multikino i produkcja reklam generowały spore zyski. Udało się zgromadzić środki na start w drugiej rundzie walki o koncesję telewizyjną. W 1997 roku ruszyła telewizja TVN.

W ciągu kilkunastu lat, zaczynając od produkcji samochodowych spojlerów, chipsów i wypożyczania kaset wideo, Mariusz Walter i Jan Wejchert zbudowali medialne impe­rium. Wtedy jednak, pod koniec lat osiemdziesiątych, mieli przed sobą jeszcze daleką i wyboistą drogę.

Agata Jakóbczak
Transformersi. Superbohaterowie polskiej reklamy 80. - 90.
Wydawnictwo Znak literanova, 2018
Wydanie I
ISBN: 978-83-240-4704-8
Liczba stron: 288
Cena katalogowa: 39,90 zł

Komentarze

Prosimy o wypowiadanie się w komentarzach w sposób uprzejmy, z poszanowaniem innych uczestników dyskusji i ich odrębnych stanowisk. Komentując akceptujesz regulamin publikowania komentarzy.