Zbawienna reguła wielokropka

"Taka zabawna historia" zaczyna się jak filmy Hitchcocka: trzęsieniem ziemi. Potem napięcie raz rośnie, raz maleje. Bo dobry wywiad powinien mieć cechy dobrej powieści.

Dla współczesnych kolorowych pism "nudny jak cholera. (...) Zawieźć dziecko do szkoły. Wrócić. Poćwiczyć rolę. Pojechać do teatru zagrać. Kiedy wychodzę po spektaklu, to nawet nie sikam pod teatrem, czyli dla tych gazet nic sobą nie reprezentuję". Krzysztof Kowalewski zagrał tyle ról w teatrze i w kinie, że dawno już przestał je liczyć. W samych słuchowiskach radiowych wcielił się w ponad tysiąc postaci. Byłoby co wziąć na warsztat. A mimo to kolorowe pisma jakoś dały mu spokój. Może dlatego, że skupiał się na ciężkiej pracy, a nie brylowaniu na ściankach. Juliusz Ćwieluch postanowił przyjrzeć się postaci wybitnego aktora bliżej, nie ufając rzekomej niepozorności. Poszedł pod prąd: wbrew dyktaturze tabloidów.

Mało kto, oglądając "Ogniem i mieczem” myśli o tym, że ów rubaszny pan Zagłoba z powodu wojennych przeżyć przez długi czas walczył z chorobliwą nieśmiałością. Czy ktokolwiek podejrzewałby pana Sułka z cyklu komediowego Jacka Janczarskiego o to, że cudem przeżył pogrom kielecki, a o tym, że jest Żydem, dowiedział się dopiero po wojnie, i to przez przypadek? Z wielogodzinnych rozmów z aktorem wyłania się obraz człowieka o pełnej tajemnic życiowej historii, nieoczywistym charakterze, ale i wielkiej pokorze i nieudawanej skromności. Ćwieluch z zasłyszanych historii wydobywa grudki złota, a później nadaje im formę charakterystyczną dla wysmakowanej biżuterii.

"Taka zabawna historia” wcale nie jest zabawna. Owszem, są momenty, które bawią, ale to głównie anegdoty z planu, które na tle całego życia aktora są trochę jak rodzynki w cieście, któremu cukru gospodyni raczej oszczędziła. Historia podzielona jest na części, które odnoszą się do poszczególnych etapów życia. Jest więc dzieciństwo w Kielcach i zniszczonej wojną Warszawie, są wspomnienia mundurka aż do czasów, kiedy to świadectwo maturalne gdzieś się zapodziało, są lata szkoły aktorskiej, wreszcie powolne dojrzewanie do poszczególnych ról i poszukiwanie artystycznego miejsca. Każdą z tych części można czytać oddzielnie jako wyjętą z całości, ale lekturę i tak trzeba dozować. Co jest dobrą stroną tej rozmowy, bo jej fragmenty w czytelniku stale pracują jeszcze długo po odłożeniu książki. Kowalewski subtelnie opowiada również o kobietach, nie kryjąc tego, że serce miał wrażliwe i zmysły na urodę kobiecą wyczulone. A Ćwieluch aktywnie słucha. Nie znajdziemy tu jednak sensacji i materiału do wędrujących plotek. Kowalewski mówi o spełnieniu, szczęściu rodzinnym, potrafi przyznać się do pedagogicznych porażek, ale nie usprawiedliwia się, nie ucieka. W wielu kwestiach elegancko milczy, i to są dopiero smaczki dla prawdziwych czytelników-tropicieli. Zdaje się, że panowie znaleźli sposób na stworzenie własnego języka ezopowego, choć uważny czytelnik z całą pewnością czuje się do tego świata zaproszony i dobrze się w nim czuje.

Dużym walorem książki są zgrabne anegdoty z planów filmowych, opowieści o branży, aktorskich przyjaźniach i teatralnych niesnaskach. Jest wreszcie kawał historii polskiej kultury z czasów Stańczyków PRL-u (Bareja, Tym, Dobrowolski) i niezapomnianych do dzisiaj kreacji w filmach o najwyższym stężeniu absurdu. Kowalewski mówi też o swoich kreacjach kabaretowych: od czasów, kiedy wymagających widzów w salach było tylu, że grał oparty plecami o ścianę i perkusistę, aż do fazy rozwoju kabaretu, którą aktor określa jako "wchodzenie w fazę analną”. Rozmowa uświadamia, jak demoralizujący i obciążający jest zawód aktora, jak łatwo w nim "zmałpieć” i stać się karykaturą samego siebie.

Siłą tego wywiadu-rzeki są niedopowiedzenia. To paradoks, ale Norwidowskie wielokropki doskonale wypełniają przestrzeń rozmowy, nadają jej wielowarstwowej głębi i tym samym zbliżają do literatury. Wiele tu elips i eleganckich pauz, w których dziennikarz czeka na kolejne otwarcie. Nie doświadczymy ciągnięcia za język, zabiegania drogi, zaganiania w kozi róg. Jest dużo szczerości, ale bez obnażeń. Sprawy trudne, intymne Kowalewski nieraz przemilcza. Czasami zabawnie wykręca się od wypowiedzi, a to częstując dziennikarza domowym ciastem, a to zmieniając figlarnie temat. Wartka, inteligentna rozmowa pełna jest zaskakujących puent i błyskotliwych bon motów. To sprawia, że czyta się ją jednym tchem, a potem znów wraca do poprzedniego rozdziału. Bo dobrego zawsze mało. A w prawdziwej rozmowie tak rzadkiej dziś "nie ma pytań pilniejszych od pytań naiwnych”.

Kowalewski mówi, że na scenie "czerpie się z partnera”, ale to również naczelna zasada udanej rozmowy. Tym samym bohaterami książki stają się obaj panowie, choć Ćwieluch nie wybiega przed szereg, pilnuje swojej przezroczystości. Trudno jednak nie zauważyć ogromu pracy, jaką włożył w przygotowanie do wydobycia z tego trudnego skądinąd rozmówcy jego "zabawnej historii”. Rzetelny, dociekliwy, panujący nad kanwą tematyczną rozmowy, uważny, ale nie wścibski. Czujny, ale cierpliwy. Przy okazji błyskotliwy, dowcipny, sypiący anegdotami ze świata filmu i teatru jak z rękawa. (Ćwieluch z wykształcenia jest filmoznawcą, ale utrzymuje, że nie napisał ani jednej filmowej recenzji. Jeśli tak jest, poważna to strata dla polskiej krytyki filmowej). Przygląda się Kowalewskiemu z perspektywy historycznej, filmoznawczej, teatrologicznej, ale nade wszystko ludzkiej. Bo potrafi słuchać. Rozmową rządzi zasada pars pro toto - część zamiast całości. Aktor mówi, że w poszczególnych rolach "zostawiał siebie w okruszkach”, podobnie w tej rozmowie odkrywamy go jako człowieka i artystę powoli, po cennym kawałku. Zaledwie kilka kadrów ze wspomnieniowych klisz pozwala nam zrozumieć, że to, co przeżył podczas wojny aktor, nie mieści się nawet w wyobraźni wizualnej Jana Komasy. A w każdym razie na ekranie wyglądałoby niewiarygodnie. 

Historia życia Kowalewskiego pozwala zrozumieć, co w dawnym pokoleniu aktorów budowało elewację roli, a co jej fundament. To częściowo tłumaczy współczesny sentyment do dawnych produkcji filmowych i teatralnych, a także ich ciągłą aktualność. Aktor nie jest wylewny, ale wystarczająco szczery. Nie rozdrabnia się, nie rozgaduje, ale uważny czytelnik odczyta wiele pomiędzy wierszami. Dlatego to pyszna lektura, ale dla smakoszy, wielbicieli detali, amatorów anegdot i poławiaczy pereł. Wielki sukces rzetelnego i profesjonalnego dziennikarstwa. 

Krzysztof Kowalewski, Juliusz Ćwieluch, "Taka zabawna historia", wyd. Wielka Litera, Warszawa 2014

Katarzyna Woźniak 590 Artykuły

Absolwentka polonistyki na toruńskim UMK ze specjalnością filmoznawczą. Na co dzień zdaje relacje z przesunięć na półkach rynku FMCG. Po godzinach - czytelniczka. Najbardziej lubi pisać o filmach i książkach, choć właśnie o nich pisze najrzadziej.

Komentarze

Prosimy o wypowiadanie się w komentarzach w sposób uprzejmy, z poszanowaniem innych uczestników dyskusji i ich odrębnych stanowisk. Komentując akceptujesz regulamin publikowania komentarzy.