Dobre, złe i brzydkie - o fatalnych filmach, które stają się kultowe

Każdy z nas ma w głowie listę najlepszych filmów. Ale rzadko zastanawiamy się nad tymi najgorszymi. A szkoda, bo nie sztuką jest zrobić film po prostu zły. Stworzyć jednak działo tak fatalne, że zapadnie w pamięć lepiej niż zwycięzca oscarowej nocy, to już wybitne osiągnięcie.

Co łączy Roberta De Niro, Jacka Nicholsona i Georga Clooneya? Wszyscy mają na koncie Oscary i wszyscy stawiali pierwsze kroki w arcyzłych filmach, tak zwanej klasy B. Czym jest kino klasy B? To określenie trochę w sztuczny sposób oddzielające główny nurt hollywoodzki od niezależnych (niesfornych) produkcji, które na szeroką skalę zaczęły pojawiać się w amerykańskiej kinematografii od lat 50. XX w. To zazwyczaj niskobudżetowe, półamatorskie horrory, filmy science-fiction i kryminały, pełne przemocy oraz niewyszukanego humoru. Ich pierwszym znakiem rozpoznawczym jest tytuł, który wystarcza za opis - "Mordercze klowny z kosmosu", "Zabójcze ryjówki", "Narzeczona potwora", "Zły mózg z kosmosu" czy "Dwugłowy rekin atakuje". Jack Nicholson, przed brawurową kreacją w "Locie nad kukułczym gniazdem" wystąpił w "Sklepiku z horrorami", szarżujący Robert De Niro zagrał w "Krwawej mamuśce", a George Clooney ubarwiał "Powrót zabójczych pomidorów".
Niezależność twórców tego gatunku pociągała za sobą oczywiste konsekwencje. Skromny budżet nakazywał zastąpić profesjonalną charakteryzację i efekty specjalne tanimi sztuczkami (np. za wybuchającą głowę służył wysadzany petardą arbuz, UFO udawały samochodowe kołpaki). Ale niczym nieograniczona wyobraźnia twórców zaczęła budować przekonanie, że w kinie nie ma granic ani rzeczy niemożliwych. Wolno wszystko, nawet jeśli nie ma to na ekranie najmniejszego sensu.

B to za mało
Granice w kinematografii mają tę fantastyczną właściwość, że nieustannie się przesuwają. Dlatego krytyka filmowa dość szybko stwierdziła, że kreatywność fatalnych filmowców rozkwita na tyle, że należy od razu przeskoczyć na koniec alfabetu i stworzyć pojęcie kina klasy Z. Powstała w ten sposób przestrzeń, w której można umieścić wszystko, co niewarte było nawet zdania recenzji w tygodniku wędkarskim. W niczym nie przeszkadzało to filmowcom tego nurtu. W latach 50. zaczął tworzyć Ed Wood. Do dziś nazywany jest najgorszym reżyserem wszech czasów, a jego "Plan dziewięć z kosmosu" uchodzi za jeden z najsłabszych filmów, jakie kiedykolwiek powstały. W 1966 r. Hollywood próbował zawojować Harold P. Warren, sprzedawca ubezpieczeń, który założył się z zawodowym scenarzystą, że i on może zostać filmowcem. Efektem jest "dzieło" pod tytułem "Manos: Dłonie Przeznaczenia".
Oba filmy reprezentują wszystko, co złe: niespójny scenariusz, nonsensowne zwroty akcji, prymitywne efekty specjalne, chaotyczny montaż i absurdalne dialogi wypowiadane przez przypadkowych amatorów.
Przywołane filmy mają jeszcze jedną cechę wspólną - intencją twórców było stworzenie „prawdziwego”, pełnowartościowego filmu. Publiczność i krytycy zweryfikowali jednak te zamiary. Niespodziewanie po wielu latach filmy zyskały popularność, stały się modne, a nawet kultowe. Ciekawa postać Eda Wooda doczekała się nawet filmu biograficznego w reżyserii Tima Burtona.

Tak zły, że aż dobry
Nieumyślne nagromadzenie absurdu, katastrofalna gra aktorów czy nieudolność realizacyjna nie przeszkadzają widzom. Wręcz przeciwnie, bawią ich do łez. Od kilku lat organizowane są festiwale i przeglądy najgorszych filmów świata (m.in. w Białymstoku). Trudno przekonująco rozstrzygnąć, co decyduje o "kultowości” złych produkcji, tak samo niełatwo przewidzieć, czy szanse na podobną sławę za kilkanaście lat ma np. "Kac Wawa" - jedna z najniżej ocenianych produkcji w rankingu portalu Filmweb.pl. Miał bawić widza, ale potrafi go tylko irytować. Tymczasem polskim "Planem dziewięć z kosmosu" staje się komedia Jerzego Gruzy - "Yyyreek!!! Kosmiczna nominacja". W tym epickim przykładzie filmowej beznadziei akcja toczy się wokół ufoludków, mafii i uczestników "Big Brothera", a nadzieja na przetrwanie obcej cywilizacji tkwi w tytułowym bohaterze, niekonwencjonalnym rolniku, który ma zostać kosmicznym reproduktorem.
Wygląda na to, że Jerzy Gruza (prawdopodobnie niezamierzenie) stworzył klasyk gatunku. Pewne jest natomiast, że zamiaru takiego nie miał Thomas Wiseau, realizując "The Room". To nie tylko przykład koszmarnego aktorstwa i dziurawej fabuły, ale też jedna z najdziwniejszych produkcji w historii kinematografii. Wiseau napisał scenariusz, reżyserował i obsadził siebie w głównej roli. Sam też wyprodukował film, przeznaczając na ten cel astronomiczną (jak na niezależną produkcję) kwotę 6 mln dolarów. Ta suma przestaje dziwić, gdy wychodzi na jaw, że film realizowany był jednocześnie dwiema kamerami - jedną cyfrową, drugą na taśmę 35 mm (reżyser nie wiedział, jaka jest między nimi różnica, więc zdecydował się na obie). Ujęcia powtarzane były w nieskończoność, ponieważ Wiseau miał kłopot z zapamiętaniem własnego tekstu, a bardziej od ciągłości fabularnej zależało mu na seksownym kadrowaniu jego pośladków. Zakończenie także było kilkakrotnie zmieniane. W jednej wersji główny bohater miał odlecieć z dachu mercedesem, ponieważ okazał się wampirem. Wspomnienia z pracy na planie "The Room" opisał przyjaciel reżysera Greg Sestero grający drugoplanową postać w filmie. Po prawa do adaptacji książki "The Disaster Artist: My Life Inside The Room" już zgłosiła się wytwórnia Point Grey Pictures. Reżyserią ma się zająć nominowany do Oscara James Franco, który stwierdził, że "The Room" jest najwspanialszym filmem, jaki kiedykolwiek powstał. Mniej wyrozumiały był redaktor magazynu „Entertainment Weekly”, który nazwał film „Obywatelem Kane’em złego kina”. Wygląda na to, że Ed Wood ma godnego następcę.

Węże w samolocie vs. Zabójcza opona
Na fali popularności osobliwego kina klasy Z zaczęły powstawać produkcje, które miały całkowicie świadomie łamać prawidła sztuki filmowej. Ekscentryczny francuski muzyk Quentin Dupieux wyreżyserował film "Rubber". Jego bohaterem jest... opona mająca parapsychologiczne zdolności i  mordująca wszystkich, którzy staną jej na drodze. Oryginalny pomysł przestaje dziwić, jeśli bliżej przyjrzymy się postaci autora, znanego pod pseudonimem Mr. Oizo. Film pokazany po raz pierwszy na festiwalu w Cannes z miejsca okrzyknięty został kultowym. Z kolei za oceanem niesłabnącą popularnością cieszą się "Węże w samolocie". Główną rolę w filmie zagrał Samuel L. Jackson, który podobno przyjął angaż, nie czytając scenariusza - wystarczyło, że rozbawił go tytuł.
Kino klasy B/Z stało się w Hollywood pełnoprawnym filmem. Roger Corman, reżyser i producent, twórca "Ataku gigantycznych pijawek", za wkład w rozwój kinematografii został doceniony honorowym Oscarem. W Stanach Zjednoczonych działają studia wyspecjalizowane w realizacji podobnych obrazów. The Asylum Studio tworzy mockbustery, czyli szalone wersje kinowych hitów. Specjalistą w tym zakresie jest Christopher Ray, odpowiedzialny za dzieła "Inwazja krwiożerczych pijawek", "Megarekin kontra krokozaurus", a także drugą część... "Titanica". Swoją niszę znalazł również Uwe Boll, niemiecki reżyser specjalizujący się w adaptacjach gier komputerowych oraz podbijaniu listy IMDb Bottom 100 - najniżej ocenianych filmów w sieci.
Kinematografia to najbardziej demokratyczna ze wszystkich sztuk. Sił może w niej spróbować każdy, co nie oznacza, że każdy powinien. X muza jest jednak cierpliwa i wiele zniesie. Wielkim fanem krwawego kina klasy B jest Quentin Tarantino, czerpiący z niego pełnymi garściami. Trudno dziś sobie wyobrazić czy młode pokolenia filmowców mogą jakąkolwiek inspirację czerpać z "Yyyreeka"... Jedno jest pewne: filmy B klasy są dokładnie takie jak występujący w nich bohaterowie - ciężko ich pokonać przy użyciu konwencjonalnych metod. Aby je zrozumieć, także potrzeba „specjalistycznego aparatu badawczego”, czyli nieprzebranych pokładów poczucia humoru.

Autor: Piotr Waśniewski, reżyser i filmoznawca, absolwent UMK i reżyserii w Akademii Filmu i Telewizji w Warszawie. Współtworzył krótkometrażowe dokumenty "Leon naukowiec" i "Biegam, więc jestem". W 2012 r. zadebiutował krótkometrażowym filmem "Brud".

Komentarze

Prosimy o wypowiadanie się w komentarzach w sposób uprzejmy, z poszanowaniem innych uczestników dyskusji i ich odrębnych stanowisk. Komentując akceptujesz regulamin publikowania komentarzy.