Synchronizacja muzyki z biznesem

Najbardziej ekscytujący w pracy konsultanta muzycznego jest moment, gdy pod wpływem przeczytanego briefu czy scenariusza zaczyna działać wyobraźnia - mówi Agnieszka Kulczycka, założycielka i prezeska agencji Sirens.

MMP: Jak doszło do tego, że zostałaś konsultantką muzyczną?

AGNIESZKA KULCZYCKA: Pewnie się domyślasz, że z muzyką miałam do czynienia od dziecka. W Gdańsku chodziłam do średniej szkoły muzycznej, grałam na fortepianie, potem wybrałam dyrygenturę chóralną. Jednak już pod koniec studiów wiedziałam, że to nie jest moja droga życiowa, a przeprowadzka do Warszawy i zmiana środowiska także odegrały znaczną rolę.

Szukałaś dalej.

Tak. Myślę, że dziś byłoby mi łatwiej - można już wybierać specjalizacje na styku muzyki i biznesu. Gdy studiowałam, było to jeszcze rzadkością. Ostatnio w Łodzi utworzono kierunek „Muzyka w mediach” – coś, o czym ja myślałam już 20 lat temu.

Jeszcze na studiach aplikowałam na stanowisko dziennikarza w dziale kultury w stacji radiowej Eska Nord w Gdyni. Okazało się, że mam się zajmować głównie kinem. Mając wykształcenie muzyczne, w naturalny sposób zaczęło mnie ciągnąć w stronę pytań o rolę muzyki w filmie.

Po przeprowadzce do Warszawy zaczęłam zajmować się organizacją koncertów, ale pomyślałam, że warto kontynuować doświadczenia z radia i postanowiłam pójść na podyplomowe studia z produkcji filmowej i telewizyjnej do Łodzi. Wprawdzie nie do końca udało mi się poszerzyć wiedzę w interesującym mnie obszarze, ale poznałam środowisko filmowe, co przydaje mi się do dziś.

Przez pewien czas pracowałam w postprodukcji i stopniowo dojrzałam do myśli, że oprawy muzyczne reklam to temat, w którym mogę się odnaleźć. W 2005 roku na rynku było już duże zapotrzebowanie na usługi w tej dziedzinie, ale brakowało specjalistów. Zaczęłam jako freelancerka, pracując z domu i dobierając muzykę do reklam. Dość szybko pojawiła się też oprawa muzyczna produkcji telewizyjnych. Najpierw podpisałam umowę z TVN-em na oprawę autopromocji kanałów tematycznych, potem pojawił się kontrakt serialowy. W ciągu roku narodziła się firma, która dziś nazywa się Sirens.

Pamiętasz, od jakiej reklamy zaczynałaś?

Jedną z pierwszych była na pewno reklama Heyah z chłopcem grającym na bębenku. Karolina Lewicka i Tomek Kapuściński z agencji G7, którzy pracowali przy tym projekcie, dali mi dużą swobodę w doborze muzyki do obrazu. Do tej pory najbardziej lubię projekty kreatywne, w których mamy z klientem wspólny cel, ale też dajemy sobie przestrzeń do działania. Dobrze, gdy taką przestrzeń ma agencja kreatywna, reżyser, a także konsultant muzyczny, zwany żartobliwie oprawcą muzycznym (o ile pamiętam, termin ukuto w TVP).

Czym tak konkretnie zajmuje się „oprawca muzyczny”?

- Jak wiesz, w branży reklamowej wszystko robi się „na wczoraj”. W teorii agencja reklamowa mogłaby załatwić wszystko sama, wyszukać utwory, ustalić wszystkich właścicieli praw autorskich czy ich spadkobierców, zdobyć kontakty do nich itd., ale bezpieczniej jest zlecić takie zadanie takiemu podmiotowi jak Sirens. Po pierwsze mamy orientację w całości rynku – przeszukujemy katalogi różnych wytwórni, korzystamy z różnych bibliotek muzycznych. Po drugie, zajmując się oprawą muzyczną w wielu projektach - nie tylko reklamowych, ale także produkcjach telewizyjnych i filmowych - wiele kontaktów mamy „na wyciągnięcie ręki”, często negocjujemy, znamy stawki. Po trzecie jesteśmy gwarantem poprawności transakcji – agencja reklamowa i klient mogą być spokojni, że np. z roszczeniami do praw majątkowych nie zgłosi się ktoś, o kim nie pomyślano wcześniej.

Dobór utworu i pozyskanie praw do niego to oczywiście nie wszystko. Ogromnie ważna jest też tzw. synchronizacja, czyli dopasowywanie materiału muzycznego do obrazu tak, by osiągnąć pożądany efekt kreatywny i by wszystkie elementy do siebie pasowały jak ulał. Przy synchronizacji muzyki do reklam największym sukcesem jest osiągnięcie efektu, w którym już nie widzimy danego spotu, ale słyszymy utwór muzyczny w nim wykorzystany i kojarzymy go od razu z reklamowanym produktem.

Pracujecie nie tylko przy reklamach, ale także filmach i serialach. To chyba różne doświadczenia?

Różnicą, która od razu przychodzi do głowy, jest czas. Zarówno w tym sensie, że typowy spot reklamowy to 30, 60 albo najwyżej 90 sekund, więc do oprawy muzycznej wykorzystuje się jeden utwór, czasami – rzadko – miksuje się dwa. W filmie i serialu potrzeba często kilkunastu utworów. Istotny jest też tzw. czas eksploatacji materiału muzycznego – w przypadku reklamy liczony w miesiącach, w produkcji filmowej i telewizyjnej – w latach.

Przy pracy z filmem czy serialem niezwykle ważne jest dopasowywanie muzyki do poszczególnych scen. I nie chodzi tu jedynie o dobranie utworów pasujących do klimatu sceny, ale także o precyzyjne określenie miejsc, w których muzyka powinna się pojawić, a w których zostać wyciszona. W przypadku muzyki specjalnie komponowanej możemy operować montażem, ale jeśli nabywamy licencję do już istniejącego dzieła, trzeba dokładnie przemyśleć, jaki fragment chcemy wykorzystać i jak zsynchronizować go z obrazem.

W komediach romantycznych, gdzie producenci chcą na ogół wykorzystać dużo muzyki, mamy często do czynienia ze scenami z góry przygotowanymi pod wejście utworu, najczęściej popularnego przeboju. Wtedy oczywiście sensowne jest podejście zakładające „niech muzyka wybrzmi w pełni”. W przypadku muzyki komponowanej bliski jest mi natomiast model amerykański, w którym muzyka sączy się w tle, buduje nastrój, ale nie „wychodzi przed ekran” i nie narzuca się widzowi.

Jakiej muzyki słuchasz najchętniej?

Mam background klasyczny i na początku pracy zawodowej z pewnym trudem przystosowywałam się do sytuacji, że z tego backgroundu tak często się nie korzysta. Klasyki słucham dla higieny umysłu i z upodobania do czystości formy. Gdy jadę samochodem, często nastawiam Program II Polskiego Radia. Dziś np. przypomniałam sobie Koncert skrzypcowy D-dur Prokofiewa i ponownie się nim zachwyciłam. Bardziej aktywnie – w sensie uczestnictwa w koncertach – słucham jazzu, w który wciągnął mnie mój mąż Rafał.

Wiem, że pracujecie razem w Sirens. Opowiedz, jak się poznaliście.

- Studiowaliśmy razem w Gdańsku. Rafał kończył klasę fortepianu u prof. Katarzyny Popowej-Zydroń, która wykształciła wielu finalistów i laureatów Konkursu Chopinowskiego. Gdy uznał, że rywalizacja w tym konkursie niekoniecznie musi być życiowym celem, poszedł na reżyserię dźwięku na UMFC w Warszawie. Wówczas był to jedyny taki wydział w kraju. Rafał, który wybrał w liceum profil matematyczno-fizyczny, miał przewagę nad wieloma kandydatami, gdyż łączył wrażliwość muzyczną z wiedzą ścisłą. Ze swym słuchem absolutnym do dziś podchodzi do niektórych utworów jazzowych jak do przygody intelektualnej, jakby zadania matematycznego, które rozwiązuje. Dla mnie są to czasem zbyt skomplikowane struktury. On z kolei zżyma się na ubóstwo utworów muzyki popularnej opartych na paru nutach. W każdym razie, gdy już zaczęliśmy z Rafałem współpracować w Sirens, jego praktyczna wiedza z reżyserii dźwięku okazała się bezcenna.

Wracając do moich wyborów muzycznych - klasyka i jazz są mi najbliższe, ale staram się być otwarta na wszystkie gatunki, wyłapywać trendy i nowości. W Sirens też dbam o to, by konsultanci potrafili wznieść się ponad swoje wybory prywatne. I gdy przykładowo klient chce się zanurzyć we współczesny hip-hop, to i my się w tym stylu zanurzamy. Oczywiście każda osoba, także w naszej firmie, ma swoje prywatne upodobania i gdy wiemy, że do danego projektu najbardziej pasowałaby muzyka mieszcząca się w jakimś konkretnym obszarze, zwracamy się do osoby, która ma w nim najlepsze rozeznanie. Nie jest przecież możliwe, żeby być w równym stopniu osłuchanym we wszystkich gatunkach.

Który z filmów, w których muzyka odgrywa istotną rolę, zrobił na tobie ostatnio szczególne wrażenie?

Przychodzi mi do głowy „Dunkierka” – głównie ze względu na połączenie muzyki z sound designem. Z tego samego powodu w polskim kinie zwrócił moją uwagę film „11 minut” Jerzego Skolimowskiego z muzyką Pawła Mykietyna. W oprawie muzycznej coraz częściej stosuje się zabiegi z pogranicza sound designu i muzyki ilustracyjnej. Czasami zastanawiamy się, czy to już jest muzyka, czy jeszcze zabawa z dźwiękiem. Minimalistyczne oprawy często pojawiają się w serialach i stopniowo przechodzą do kina.

Mistrzem w łączeniu różnych stylów i gatunków – co też bardzo lubię - jest Daniel Pemberton, który ostatnio napisał muzykę m.in. do „Ocean’s Eight”. Ze względu na piękno formy wymieniłabym z kolei muzykę Alexandre’a Desplat do „Kształtu wody”, nawiązującą do tradycji klasycznej, ale mającą swój własny, niepowtarzalny styl.

Mówiąc o serialach, zdaje się, że oboje jesteśmy fanami „Ślepnąc od świateł”, do którego też dołożyliście swoją cegiełkę jako Sirens.

Nasza rola była w tym wypadku czysto służebna, ograniczała się do pozyskiwania praw do utworów. Reżyser Krzysztof Skonieczny, który wcześniej nakręcił m.in. wiele teledysków, miał bardzo klarowną koncepcję, jakiej chce użyć muzyki i jak to zrobić. Pomysł, żeby zestawić subtelne preludia fortepianowe grane przez Marcina Maseckiego z czarnym hip-hopem pochodził od niego. Wbrew pozorom taka sytuacja, gdy reżyser dokładnie wie, czego potrzebuje w obszarze muzyki, nie jest typowa. Częściej reżyserzy myślą obrazem, a w kwestii muzyki polegają na specjalistach.

Co jest najciekawsze w pracy konsultanta muzycznego, a co jest największym wyzwaniem?

Najbardziej ekscytujący jest na pewno moment, gdy przychodzi nowy projekt, kiedy pod wpływem przeczytanego briefu czy scenariusza zaczyna działać wyobraźnia i ufamy, że uda nam się stworzyć całościową, spójną wizję. Najtrudniejszy jest zaś moment konfrontacji z wizją reżysera albo producenta, który mówi „Na to sobie nie możemy pozwolić”. Ograniczenia finansowe często powodują, że klient oczekuje od nas szukania czegoś co brzmi jak znany przebój albo utworu, który ma szansę stać się przebojem. W tym drugim wypadku bawimy się trochę we wróżenie z kart. Słuchacze lubią na ogół odwołania do tego, co znają, stąd i od konsultantów często oczekuje się znalezienia utworu w stylu Zimmera, Desplat czy innego znanego twórcy muzyki filmowej. Pojawiają się też mody na określone instrumenty, jak fletnia Pana po „Dawno temu w Ameryce” z muzyką Ennio Morricone czy marimba po „American Beauty” z kompozycjami Thomasa Newmana.

Moim zdaniem warto stale szukać równowagi między tym, co znane i sprawdzone, a zatem przewidywalne i bezpieczne, a nowymi pomysłami, które są w stanie zaskoczyć odbiorcę i odpowiedzieć na jakieś jego potrzeby, których jeszcze sobie nie uświadomił. W kreacji szczelne zamykanie się w strefie komfortu grozi po jakimś czasie rutyną i nudą.

Rozmawiał: Paweł Piasecki

AGNIESZKA KULCZYCKA – konsultantka muzyczna, założycielka i prezeska Sirens, agencji działającej od 2006 r. (pierwotnie pod nazwą Konsultacje Muzyczne). Absolwentka Akademii Muzycznej w Gdańsku i łódzkiej Szkoły Filmowej. 

Paweł Piasecki 1036 Artykuły

Specjalizuje się w e-commerce i nowych technologiach. Pracował m.in jako tłumacz i redaktor, przez ponad 5 lat przygotowywał codzienny serwis prasowy dla przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce. Miłośnik muzyki klasycznej i jazzu.

Komentarze

Prosimy o wypowiadanie się w komentarzach w sposób uprzejmy, z poszanowaniem innych uczestników dyskusji i ich odrębnych stanowisk. Komentując akceptujesz regulamin publikowania komentarzy.