Tribute to Trójka
Młodemu pokoleniu trudno zrozumieć zamieszanie wokół Trójki. Nienadgryzionym zębem czasu przybliżamy, co właśnie straciliśmy. Wszyscy.
Jeśli wziąć pod uwagę, że powstała w 1962 r. stacja od zarania swojego istnienia opierała się peerelowskiej cenzurze, kordon policji przed wejściem do budynku radia na Myśliwieckiej w miniony piątek wydaje się obrazem więcej niż surrealnym. Jest przerażający. Trójce zdarzyło się zamilknąć na 102 dni tylko raz – podczas wprowadzenia stanu wojennego.
Wydarzenia ostatnich tygodni najlepiej określa partykuła "nie”. Wobec tego "nieodbycie się” Listy Przebojów LP3 i puste w tym czasie studio na Myśliwieckiej są dla najbardziej wartościowej stacji w historii polskiej radiofonii symbolicznym "niepogrzebem”. Stacja niby trwa jeszcze, nie wszyscy dziennikarze i realizatorzy odeszli, ale coraz częściej nie ma kto poprowadzić audycji, więc ramówkę wypełnia sama muzyka – bez głosu żywego człowieka. Czyli bez tego, co o wyjątkowości tej anteny stanowiło.
Stacja wolności
Do nowego formatu radia musieli pasować ludzie o odpowiednim formacie osobowości. Ich wyobraźnia musiała znacznie wykraczać poza reżimowe standardy, grać z czujnością słuchacza i cenzora jednocześnie. Dzięki tak niesprzyjającym okolicznościom Jacek Fedorowicz w audycji „60 minut na godzinę” stworzył kilka postaci i każdą z ról brawurowo na antenie odegrał, karmiąc spragnione dystansu uszy słuchaczy piękną polszczyzną i ciętym dowcipem. Wojciech Mann znany był z gier słownych i purenonsensowego humoru: "Dla dorosłych i dla dzieci zaczynamy Program Trzeci”, który antenę ocieplał i nadawał jej niepowtarzalny, autorski ryt.
Na początku Trójki było słowo. Redakcję budowały dzisiejsze legendy pióra: artyści Piwnicy pod Baranami, Agnieszka Osiecka, Jonasz Kofta, Jacek Fedorowicz, Wojciech Mann, Maria Czubaszek.
Potrzeba nieustannego wbijania szpil władzy i docierania do udręczonych systemem ludzi owocowała nowatorskimi formami bawiących do dziś słuchowisk. Bodaj na pohybel ugrzecznionym Matysiakom stworzono polską „rodzinę Addamsów” - "Rodzinę Poszepszyńskich” z Maciejem Zembatym, Janem Kobuszewskim i Piotrem Fronczewskim; a "Kocham pana, panie Sułku” z postacią tępego męskiego troglodyty odtwarzanego przez Krzysztofa Kowalewskiego zdaje się nie bez powodu powróciła kilka miesięcy temu na antenę. Rozrywka miała się w Trójce świetnie – odwrotnie proporcjonalnie do kondycji gospodarczej i politycznej państwa. Tylko dystans nas ratował.
W zespole panował rygor, ale w odróżnieniu od skostniałej Jedynki na antenie stawiano na kontrolowany luz. Coraz mniej było muzyki klasycznej, a coraz więcej rock and rolla. Nowa rozgłośnia z Myśliwieckiej od początku istnienia chciała dawać słuchaczom coś, czego dotąd próżno było szukać w reżimowych stacjach: muzykę młodzieżową. Wcześniej przebojów zza żelaznej kurtyny słuchało się kątem wyłącznie w Radiu Luxemburg.
"Pracowały pokolenia – na formę tę i treść”
Nową muzykę Trójka szybko zaczęła serwować w zupełnie nowatorski jak na polskie warunki sposób, bo w audycjach autorskich. Program jak magnes przyciągał różne osobowości, niezwykłych ludzi, którzy z kolei ściągali na Myśliwiecką płyty niezwykłych wykonawców zza żelaznej kurtyny.
Do tworzenia programów niezbędna była przebiegłość (zwana dziś kreatywnością). W katalogach radiowych królowały wówczas piosenki radzieckie i ludowe. Żeby móc nadawać nowe, młodzieżowe utwory, trzeba je było zdobywać prywatnymi kanałami. Każdy radiowiec zajmujący się muzyką miał więc swoją siatkę "donosicieli płyt”: stewardesy, pilotów albo przyjaciół sportowców, którzy wracając z zawodów za granicą, szmuglowali czarne krążki. Muzyka Trójki stała się wentylem wolności, przestrzenią, do której cenzor miał coraz trudniejszy dostęp. Bo grono słuchaczy rosło w siłę, zwierało szyki w solidarnym jednoczeniu się przy wyczekiwanych wyrafinowanych dźwiękach. Nawet reżim poprzedniego systemu kilka razy zastanawiał się, zanim podniósł rękę na sztukę.
Trójka jako pierwsza polska stacja dawała możliwość eksperymentu. Dotychczas w eterze istniały
dwa programy, których poszczególne cegiełki-audycje produkowały branżowe redakcje: Naczelna Redakcja Literacka, Muzyczna, Publicystyki i inne. Trójka przebojem zdobywała serca i uszy słuchaczy, krusząc skostniały antenowy monolit. Program Trzeci stał się inny, bo miał ustalony tylko ogólny profil, ramy. Zawartość członkowie redakcji wymyślali sami – wypełniali sobą. Szefostwo programu, jak nigdzie indziej, dość szybko postawiło na audycje autorskie. I w tej formie stacja przetrwała niemal do dziś – przynajmniej w niektórych autorskich audycjach .
"Przeżyj to sam”
W latach 70. antena zaryzykowała niemal wszystko i otworzyła się na listy od słuchaczy. Można było dowiedzieć się, co kto ma do oddania, co do sprzedania – antena Trójki była więc pierwszym polskim Allegro. Okazji do złowienia było tyle, że ludzie zaczęli jeździć tramwajami z odbiornikami na kolanach (do walkmanów i instytucji boomboksa było jeszcze daleko). Z kolei pierwsza polska lista przebojów, czyli osławiona Lista Przebojów LP3 opierała się na głosowaniu listownym – na Myśliwiecką spływały tysiące kartek pocztowych z całej Polski. Na tej podstawie Marek Niedźwiecki układał pieczołowicie kolejność emitowanych piosenek. Polacy zaczęli więc ćwiczyć sprawczość i uczyć się podmiotowości. Zanim nawet myślenie o wolnym wyborze stało się modne, a co dopiero – powszechne – Trójka organizowała z tego ćwiczenia.
Dziennikarze stacji jako pierwsi zaczęli realizować audycje poza budynkiem radia. Jacek Fedorowicz wspominał, że kabareciarze i artyści audycji "Sześćdziesiąt minut na godzinę” zaczęli
występować przed robotnikami. "Jeździliśmy z występami do ogromnych, jak je się wtedy nazywało, zakładów pracy i okazywało się, że wszyscy robotnicy masowo nas słuchali i wszyscy znali Kolegę Kierownika. Wyniki badania popularności programów radiowych i telewizyjnych, które oglądałem – dziś nazwalibyśmy je badaniami słuchalności i oglądalności – były zdumiewające. Na pierwszym miejscu znalazły się Sześćdziesiąt minut na godzinę oraz msza święta. To były najbardziej masowo słuchane i oglądane programy Radia Telewizji, a właściwie tylko słuchane, bo ani nas, ani mszy w telewizji nie było. Audycja radiowa była popularniejsza od wszystkich pozycji telewizyjnych. Fakt jest faktem”.
Uznanie podmiotowości słuchacza do dziś miało swój wyraz na gorącej antenie. Kolejnością emitowanych piosenek nie rządziły boty i przygotowane za ciężkie pieniądze badania popularności poszczególnych utworów muzycznych. O emisji piosenek decydowali albo sami słuchacze, albo prowadzący – mając na względzie dzień, okoliczności, poziom społecznych wzmożeń czy potrzebę pokrzepienia serca. Trójka nie zna instytucji excela, w którą można wcisnąć słuchacza, sformatować go na siłę i upupić. Uczeni przez lata konieczności aktywnego słuchania mogli się dać sprowokować, ale o manipulacji nie było mowy. Nie z tak ukształtowanym słuchaczem.
"To dla ciebie gra – twoje radio”
Pieniędzy na marketing brakowało od zawsze – za to wybitnych twórczych osobowości – nigdy. W swojej książce Magda Jethon opowiadała o tym, jak usiłowała budować pozycję marki bez budżetu. Jedyną dostępną bezkosztową opcją było robienie wokół stacji szumu. W Polsce powstały Skwery Radiowej Trójki, ławki i alejki. Jeden z wrocławskich krasnali nosi nawet imię Trójkuć Wywiadek.
Dzięki wieloletniemu podtrzymywaniu jakości Trójka zawsze mogła liczyć na to, żeby muzycy i aktorzy pracowali dla anteny za przysłowiowe „Bóg zapłać”. Na 50. urodziny Trójki zorganizowano akcję „Orzeł może”. Dyrektor Jethon wpadła również na pomysł, żeby wybić monetę trzydolarową na cześć stacji, nadać pendolino imię Radiowej Trójki, w której dziennikarze antenowi próbowali prowadzić pociąg, kasowali bilety, a nawet sprzątali toalety. A to wszystko na gorącej antenie. Słuchacze szaleli z ekscytacji. Warto przypomnieć pierwszą kampanię reklamową stacji przygotowaną we współpracy z Walk Creative z udziałem niezapomnianego trio: Artura Andrusa, Zbigniewa Zamachowskiego i Dawida Podsiadło. Czy wyobrażają sobie Państwo inną współczesną stację radiową, którą będzie stać na takiej jakości humor?
Trójka dzięki swojej renomie mogła liczyć na wsparcie ludzi kultury, sceny i pióra. Antena Trójki była kuźnią wielu talentów – artyści i słuchacze mieli zaufanie do doświadczonych redaktorów, ich zmysłu udziału i pewności ręki, która namaszczała. Jeśli jakiś utwór trafiał na antenę Trójki, można było być pewnym jego jakości i przyszłości muzyka.
"Są głosy, są słowa, których brak”
Obecny na antenie od lat wyrafinowany dowcip i wysoka kultura wypowiedzi przyzwyczaiły słuchaczy do jakości, której próżno szukać na antenie innej stacji. Obecność na antenie przez pół wieku albo trzy dekady oznacza najwyższą jakość warsztatu. Do Trójki nie przychodziło się z nadania – trzeba było wykazać się silnym charakterem, niebagatelną osobowością i impregnacją na małość. Warsztat wyrabiało się latami, nieraz we łzach. Dziś dyrektor Polskiego Radia mówi, że "podwoje Trójki otwierają się na młodych”, a żeby zaistnieć na antenie, "wystarczy chcieć”.
Piotr Kaczkowski, Wojciech Mann, Piotr Metz, Piotr Stelmach, Marcin Łukawski, Katarzyna Stoparczyk, Hirek Wrona nie pożegnali się na antenie. Nie mieli takiej możliwości albo nie mieli na to siły. W większości zrobili to w mediach społecznościowych.
"Dorosłe dzieci mają żal”
Przypomnijmy, że "niepogrzeb” stacji odbywał się już wielokrotnie, a agonia Trójki jest boleśnie rozciągnięta w czasie. W 2016 r. z anteny zniknął m.in. świetny prozaik i nauczyciel pokoleń radiowców - Jerzy Sosnowski. Słuchacze niejednokrotnie protestowali pod siedzibą Trójki, choć media na pewno nie mówiły o tym tak głośno jak dziś. Fala oburzonych komentarzy zalała profil facebookowy Trójki również po pożegnaniu się ze stacją Michała Nogasia, Artura Andrusa czy zniknięciu z anteny Marcina Zaborskiego. Czystki wśród serwisantów również nie pozostały bez echa. Niestety, przez ostatnie lata powoli zaczęliśmy się przyzwyczajać do braku. Metoda salami podziałała. Wyniki słuchalności pikowały nie dlatego, że jakość autorskich audycji spadała. Jakość serwisów, narracja zapraszanych do studia politycznych gości i legendarne pasma przekazywane ustom ich niegodnym nie pozwalały wielu słuchaczom dotrwać do wyczekiwanej, ukochanej audycji. Wychowani na Trójce "od pieluch” najwierniejsi słuchacze zaciskali jednak zęby, wyciszali autopromocję polityków i wiernie czekali – na znajomy głos, dżingiel i porcję jakości, która im się zwyczajnie należała.
O ile wojny podjazdowe o antenę w czasie największej słuchalności można było jeszcze wybaczyć, o tyle zamach na muzykę – sferę dotychczas na antenie świętą – spotkał się z gwałtowną reakcją dziennikarzy, środowiska artystycznego i tych, o których Trójka bodaj jako jedna z ostatnich anten w Polsce wciąż pamiętała – słuchaczy.
Mieliśmy złoty róg. Skomplikowana historia stacji, plejada wybitnych osobowości ludzi sztuki i niepowtarzalna spontaniczna reakcja słuchaczy na każde działania Trójki świadczą o tym, że radiu z Myśliwieckiej udało się wyrobić niezwykłą markę o sile, z której nie zdawaliśmy sobie sprawy. Zawsze docenia się wartość czegoś dopiero, kiedy się to straci. Niniejszym ciężką pracę kilku pokoleń spektakularnie udało nam się utopić w politycznym szambie. Brawo my.
Zdjęcia wykorzystane w tekście pochodzą z fanpage'a Programu Trzeciego Polskiego Radia, książki Marcina Gutowskiego "Trójka z dżemem - palce lizać", a ostatnie - z obywatelskiej manifestacji w obronie Trójki 22 maja 2020 r.

Absolwentka polonistyki na toruńskim UMK ze specjalnością filmoznawczą. Na co dzień zdaje relacje z przesunięć na półkach rynku FMCG. Po godzinach - czytelniczka. Najbardziej lubi pisać o filmach i książkach, choć właśnie o nich pisze najrzadziej.