Zamykanie sklepów to nic nowego?
Gdy handel spożywczy ma się coraz lepiej (część spożycia z restauracji przeniosła się przecież do domów), handel niespożywczy, zwłaszcza ten z szeroko pojętego fashion, ogłasza zamknięcia kolejnych placówek. Zamknięcia na stałe, a nie na czas lockdownu.
Tu warto zadać kontrowersyjne pytanie – czy te wyjścia i zamknięcia to może nie krajobraz handlu, który by się i tak ukształtował, powiedzmy w 2025 r., ale został w związku z kolejnymi obostrzeniami przyspieszony. I na ile liderzy wizjonerzy, szefowie największych spółek retailowych, właśnie jako a) liderzy b) wizjonerzy i c) szefowie największych spółek, nie zaczęli albo powinni byli zacząć przygotowywać się na bycie częścią tego krajobrazu. I oczywiście pandemia zastała ich chwilę przed datą zmian, którą sami mieli w głowie.
Po pierwsze, już przed pandemią największe marki mówiły o „racjonalizowaniu” sieci sprzedaży stacjonarnej. Tak, dokładnie tak mówiły na konferencjach prasowych, a także nieoficjalnie. Tłumacząc z języka korporacyjnego na bardziej zrozumiały, chodzi o zamykanie części sklepów, tych najmniej rentownych. Pandemia decyzje odnośnie do rezygnacji z konkretnych placówek zapewne przyspieszyła.
Po drugie, już przed pandemią każda z największych marek opowiadała o dużych inwestycjach w e-commerce i prezentowała wielkie plany zmieniania proporcji offline i online w przychodach ze sprzedaży. I znowu – pandemia realizację tych planów z pewnością przyspieszyła.
Po trzecie, już przed pandemią branża fashion miała wizję przyszłości (niedalekiej), w której marki mają relatywnie niewielką liczbę sklepów, a koncentrują swoje działania na salonach flagowych. Te nie są miejscem sprzedaży jako takiej, ale miejscem „doświadczania” marki przez klienta, wzbudzania emocji, budowania z nim relacji. Czyli tam się klient zapoznaje z marką, potem kupuje przede wszystkim przez internet. I ponownie – pandemia takie podejście do handlu jedynie przyspieszyła.
Po czwarte, już przed pandemią mówiło się o „experience economy”, czyli pojęciu, które sięga znacznie szerzej niż wspomniane salony flagowe. Mówiło się o konieczności przestawienia ze sprzedaży produktu na sprzedaż doświadczenia. Bo skoro wygodniej jest zamówić towar, siedząc na kanapie, to dlaczego w ogóle wybierać się do sklepu? I kolejny raz – pandemia potrzebę rozwoju takiej gospodarki, takiego handlu, tylko przyspieszyła.
Bo teraz wygodniej jest jeszcze bardziej. Wygodniej, bo bez obaw o wirusa, o kontakt z innymi ludźmi i konieczność przestrzegania wielu obostrzeń. Co może nas więc wyciągnąć z domowego zacisza? Ciekawe doświadczenia, a nie zaledwie buty, sweter czy dżem truskawkowy. Stacjonarny handel spożywczy w Chinach, oczywiście przed pandemią, słynął z nieco innych „włoskich tygodni” niż u nas. Jeśli trwał ów narodowy tydzień, to były wielkie pokazy, warsztaty gotowania, prowadzone przez znane nazwiska. Jeśli był tydzień „majsterkowania”, to były adekwatne wydarzenia dla tych, co majsterkować lubią. Wydarzenia, a nie promocje cenowe. Bo „dwie koszule -70%, a trzecią gratis” to naprawdę coś, do czego już teraz nie potrzebujemy sklepów stacjonarnych. Zwłaszcza przy widocznym w Polsce rozwoju elektronicznego dopasowywania rozmiarów i coraz to lepszej technologii w tym zakresie.
Zatem życzę Państwu kreowania doświadczeń i zbierania ich.
Tekst: Michalina Szczepańska, redaktor naczelna magazynu "Handel"
Komentarze
Artykuły powiązane