Gdzie jest mój redaktor? [Felieton Michała Majczaka]

Czy chociaż raz odbyła się w naszym kraju jakaś pikieta w obronie języka albo zdrowego rozsądku w serwisach informacyjnych?

Siedzę przed laptopem w pokoju, który zwykliśmy nazywać „gabinetem”. Z tego samego powodu o sąsiadce śpiewającej każdego ranka mówimy „Edyta”, a bazarek po drugiej stronie ulicy ochrzciliśmy imieniem „Bruklin”. Początkowo był to „Manhattan”, ale od kilku miesięcy nie można tam dostać markowych butów. Pan Sznurówka zamiast nich sprzedaje teraz herbatę, kawę i zioła. Parzymy je sobie codziennie w dużych kubkach i siadamy w gabinecie, by przejrzeć prasę. Radia nie włączamy, by nie przeszkadzać naszej gwieździe w próbach.

Gabinet to nadużycie, powiedzą ci, którzy tę wnękę na szafę znają. To słowo kojarzy się raczej z czymś owalnym, gdzie zapadają decyzje o rychłej inwazji na Irak czy marszu na Kapitol. W gabinecie powinno stać ogromne biurko, kilku wyprężonych oficerów albo fortepian. A tu środek tarasują książki, w rogu stoi blacik z komputerem, a za nim kij od szczotki służący do przyciszania „To nie ja byłam Ewą”. To my jednak tworzymy definicję. Jeśli uprzemy się, że kot jest tygrysem, to bez Prosiaczka lepiej nie podchodzić.

Czy nie podobnie jest z dzisiejszymi serwisami informacyjnymi? Wciąż jest to kontynuacja prasy, jak twierdzą autorzy, czy już coś innego? Jedno z naszych źródeł określa się jako ”nowoczesne medium, które porządkuje świat i dostarcza angażujących informacji”, drugie to „codzienne źródło informacji milionów Polaków”, a kolejne nazywa się po prostu „wiadomościami z kraju i ze świata, nauki i kultury”. Ach, jest jeszcze jedno. Podobno bije w rytm tego, co najciekawsze, najgorętsze i najważniejsze. A co tym czasem otrzymujemy?

To my tworzymy definicje. I my codziennie dokonujemy czynności magicznych. J.R.R. Tolkien napisał kiedyś, że magia zaczęła się wtedy, gdy człowiek wymyślił przymiotniki. Coś, co było zielone mogliśmy nagle nazwać niebieskim, duże – małym, tchórzliwe – znaczącym i odważnym. I w ten oto sposób doszło do magicznej zmiany w polskich serwisach informacyjnych. Wystarczyło, słowo „informacje” zastąpić kontentem, a w miejsce rzetelności wpisać „klikalność”, by dusze dziennikarzy lub raczej autorów treści zaczęły hulać.

Obserwując to kiedyś, lekceważąco się uśmiechałem. Dzisiaj umieram z trwogi.

I ten felieton miał się zacząć od krzyku. Od alarmu, głośnych syren, słynnego „pali się!”, bo na wezwanie pomocy podobno nikt już nie reaguje. Planowałem przykuć się do Syrenki, wrzeszczeć, rwać włosy z głowy i rej wodzić. Bo ile razy dziennie można przeczytać tę samą frazę złożoną z sześciu sylab przed kropką i sześciu po niej. „Tata tata tata. Tata tata tata”. „Skandal na konkursie. Wiemy, kto zawinił”, „Była dobrą żoną. Teraz coś w niej pękło”, „Politycy kłamią. Zobacz, który najbardziej”, „Zabiorą nam pieniądze. Im zabraknie chleba”.

Chciałem protestować, gdy nagle dotarło do mnie, że przecież czytamy to wszyscy i nikomu to już nie przeszkadza. Dlaczego? Kto nas do tego przekonał? Kiedy pozwoliliśmy temu Skynetowi algorytmów i robotów rządzić? Czy ktoś jeszcze pamięta? „I’ll be back” – obiecał T-800 na posterunku policji w „Terminatorze” Jamesa Camerona i słowa dotrzymał. Żyjemy w rzeczywistości zarządzanej przez automaty. Jako dzieciak kochałem się na zabój w Sarze O’Connor, wstyd mi jak diabli, że tak daliśmy ciała i pozwoliliśmy im rządzić.

Bo sami powiedzcie, czy chociaż raz odbyła się w naszym kraju jakaś pikieta w obronie języka albo zdrowego rozsądku w serwisach informacyjnych? Skrzyknęliśmy się kiedyś, my profesjonalnie piszący, i wyszliśmy na miasto ze zdaniami złożonymi na transparentach? Albo my, te treści zamawiający, powiedzieliśmy głośne „NIE” wyszukiwarkom, robotom i maszynom w koszulkach CEO? Proszę mi wybaczyć, szanuje każdą profesję, a po obejrzeniu serialu „Fundacja” także matematyków, ale przede wszystkim cenię swobodę i wyobraźnię.

Szczególnie językową.

Znakomicie, powie ktoś, ale czy reklama nie była zawsze takim rodzajem magii? Czy przodkowie Pana Sznurówki nie twierdzili, że ich buty zaniosą nas na koniec świata? Tak. Podobnie jak ten i ów z "ósmej ce" pisał, koleżance, że jej oczy są jak studnie bez dna. Koleżanka ta jednak oszalałaby na pewno, gdyby w jego codziennych wyznaniach pojawiały się te same słowa klucze, a pan Ildefons Sznurówka na pewno nie chciałby o sowich butach słyszeć podczas prognozy pogody, wiadomości z wyścigów, seansu w kinie i obiadu.

Jeśli wszystko przekształcamy w pretekst do reklamy, to cała rzeczywistość staje się „gabinetem”, a więc fałszem. Jestem copywriterem, wiem, czego się ode mnie wymaga. Ma się klikać, ma szumieć, powinno buzować. Mamy wypierać sens, powtarzać frazy, podkręcać tempo, pozwolić algorytmom działać. Reklamodawców jest więcej niż oficerów gotowych zaatakować jakiś kraj z ropą naftową. Nie pozwólmy im czekać. W prostocie siła. A potem ogłaszają wyniki wyborów, tych politycznych i narzekamy, że naród głupi. Kupi wszystko.

„Pogrzeb gramatyki. Sprawdź, kto stał przy grobie”. „Algorytmy rządzą. Znamy listę ofiar”. „Zapomniany pisarz? Jest ich ponad setka”. Siedzę przed ekranem komputera i próbuję sobie wyobrazić, czy możemy to zatrzymać? Może ktoś jutro przyszedłby do redakcji i powiedział „Jestem naprawdę bogaty i mam innowacyjny produkt. Jest prawdziwy, potrzebny i może realnie wpłynąć na życie użytkowników. Prawdziwe życie. I zapłacę wam za reklamę dużo, jeśli zaczniecie opisywać to życie właśnie, a nie fikcję”.

No tak! Tylko wtedy musiałbym ten tekst pisać dla Państwa nie z gabinetu, tylko ze zwyczajnej kanciapy obok kuchni. Czy ktoś chciałby go przeczytać?

Tekst: Michał Majczak

Michał Majczak pracuje w reklamie od 20 lat. Nie lubi słów "senior" i "copywriter", z dwojga złego wybiera to drugie. Ceni sobie doświadczenie zdobyte w agencji PZL, a to oznacza dosyć specyficzne poczucie humoru i kilka znajomości na mieście. Pracował też w DDB Warszawa, co również podkreśla.

Komentarze

Prosimy o wypowiadanie się w komentarzach w sposób uprzejmy, z poszanowaniem innych uczestników dyskusji i ich odrębnych stanowisk. Komentując akceptujesz regulamin publikowania komentarzy.