Księżniczka jest naga [Felieton Michała Majczaka]

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami oglądać niecnej karety już nikt nie chciał, ale pozwolono jej wykonać ostatnie zadanie.

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami żyła sobie księżniczka, która wszystkiego miała w bród. Słoje z pieprzem, cynamonem i wanilią stały w jej pałacu wszędzie. A pieprz był w tamtym czasie cenniejszy od złota. Księżniczka nigdy nie pytała królowej matki o to, skąd pochodzą te wszystkie bogactwa. No, ale po co było pytać o coś w miejscu, w którym drzwi otwierały się same i nie trzeba było mówić: „Alexo, otwórz, bo ręce mam zajęte torbami z Harrodsa”.

W dniu koronacji poddani podarowali księżniczce prezent. Była to kareta, cała ze złota. Tak ciężka, że ciągnąć ją musiało aż osiem koni. Nikt nie dbał o to, czy konie te były wcześniej kuchennymi szczurami albo czy gruba warstwa złota skrywała miąższ z dyni. Kareta była piękna, a księżniczka z malowideł zdobiących jej boki wreszcie dowiedziała się, skąd pochodziły wszystkie skarby w pałacu. Przywieźli je kolorowi ludzie żyjący za siedmioma morzami.

Być może w taki sposób holenderskie mamy opowiadały swoimi córkom historię najwspanialszego pojazdu Niderlandów: złotej karety księżniczki Wilhelminy. Jest rzeczywiście piękna. Przyjrzałem jej się dokładnie, osobiście i od tamtej pory nigdy już nie zamówiłem Ubera w wersji „limuzyna”. Czy oznacza to, że poznałem na Facebooku jedną z córek obecnego króla Holandii i ta postanowiła pokazać mi część pałacu, do której król chodzi piechotą, czyli stajnię? Bynajmniej, aczkolwiek holenderskie księżniczki rzeczywiście skończyły szkoły państwowe i podobno nie zadzierają nosa.

Karecie mogłem przyjrzeć się z bliska, ponieważ po ponad 120 latach rodzina królewska przestała z niej korzystać i udostępniła ją w muzeum. Stało się to za sprawą społecznych protestów. Wielokulturowa społeczność Amsterdamu nie chciała oglądać na ulicach miasta pojazdu, który był symbolem pewnej wstydliwej epoki. A dodatkowo na panelach bocznych pokazywał "Hołd kolonii", czyli alegoryczny obraz przedstawiający bez ogródek zależności kolonialne.

W części centralnej tego malowidła siedzi kobieta ubrana zgodnie z trendami obowiązującymi za czasów Arystotelesa i przyjmuje dary. Grupa darczyńców dzisiaj byłaby delegacją zagraniczną, ale wówczas nazywano ich niewolnikami. I nie zalecono im przychodzenia w smokingach na bankiety na dworze. W Holandii pod koniec XIX w. obowiązywały przepisy nakazujące oddawać koronie aż jedną piątą zysków zgromadzonych przez kraje zamorskie.

Oto więc skuleni w czołobitnych ukłonach barbarzyńcy oddają holenderskiej księżniczce: cytrusy, kukurydzę, kakao, muszle, trzcinę cukrową, a nawet kły słonia i głowę bawołu. Młodej monarchini nie ekscytuje nic, nawet widok ananasa. Na poddanych więc także nie patrzy. Zauważamy jednak, że jeden z dworzan podaje małemu koloniście niewielką książeczkę. Pewnie „O powstawaniu gatunków” Darwina. Pełna kultura, bierzemy sporo, ale i szerzymy cywilizację. Przekaz nie budził żadnych wątpliwości.

I chciałbym, by była to tylko opowieść o jednym z pierwszych billboardów obwożonych po mieście przez zaufanego kierowcę. Billboardu, dodajmy, promującego markę niecodzienną, bo monarchię. Alegoria ta miała pokazać poddanym wielkość i znaczenie korony. Ukształtować jej pozytywny wizerunek. Dekada, w której obraz ten powstał, nie sprzyjała spokojnemu życiu księżniczek. Zainteresowanych odsyłam do pewnego filmu Century Fox opisującego tragedię, jaka rozegrała się na rosyjskim dworze. Księżniczka Anastazja podobnie jak księżniczka Wilhelmina miała na pewno podobną złotą karetę. Miała ją, zanim na dwór wkroczyli czerwonoarmiści.

Jest to historia nie o plakacie, ale tym, że kampanie społeczne wcale nie muszą być nudne. Za siedmioma górami, za siedmioma lasami oglądać niecnej karety już nikt nie chciał, ale pozwolono jej wykonać ostatnie zadanie. Na ścianach muzeum, w którym pojazd ten stoi obok niej powieszono informacje o ofiarach holenderskiego imperium. Przedstawiono tam także panel boczny alternatywny. Wypełniały go ćwiartowani, biczowani, krzyżowani ludzie o ciemnej karnacji skóry. Kompozycje ich deformowanych ciał uzupełniały karabiny, łańcuchy i narzędzia tortur.

Może nie były to szczere przeprosiny i całkowite zadośćuczynienie, bo na nie mieszkańcy państw postkolonialnych wciąż czekają, ale początek pewnej rozmowy, w której każda księżniczka powinna wziąć udział. Wystawie towarzyszyła też aplikacja, dzięki której można było stworzyć współczesny kształt karety. Zaprzęg sześciu krów, mozaika w zebrę albo khaki, absurdalnie wysokie opony, skrzydła nietoperza. Zrobiłem i zapisałem w muzealnych archiwach pięć moich wersji takiego wehikułu.

Czy możemy spodziewać się zabiegów tej miary w nowej Zachęcie czy nowym Centrum Sztuki Współczesnej? Przebierz żołnierza zaklętego? Stwórz swoją mapę Bieszczad lub Wołynia? Pomaluj armatę Emilii Plater w maki i pacyfki. Bądź samodzielny, sam wyciągaj wnioski.

Pod moim domem przejeżdża właśnie pewna czarna kibitka. Przykryta czarnym całunem, z panelami bocznymi przedstawiającymi punkt widzenia pewnej grupy społecznej. Nie należą do rodu księżniczek, ale herold, który towarzyszy stangretowi, przez megafon czyta ich credo.

Kilka małych dziewczynek stanęło obok naprędce zrobionego bałwana. Mają łzy w oczach, bo główną częścią malowidła zdobiącego panele boczne kibitki jest podpalona tęcza. Tęcza po holendersku to regenboog, a bałwan to Olaf. Olafów jest coraz więcej.

Tekst: Michał Majczak

Michał Majczak pracuje w reklamie od 20 lat. Nie lubi słów "senior" i "copywriter", z dwojga złego wybiera to drugie. Ceni sobie doświadczenie zdobyte w agencji PZL, a to oznacza dosyć specyficzne poczucie humoru i kilka znajomości na mieście. Pracował też w DDB Warszawa, co również podkreśla.

Komentarze

Prosimy o wypowiadanie się w komentarzach w sposób uprzejmy, z poszanowaniem innych uczestników dyskusji i ich odrębnych stanowisk. Komentując akceptujesz regulamin publikowania komentarzy.