Szacunek oddaję całej ekipie pracującej nad serialem, w tym producentce i pomysłodawczyni całego przedsięwzięcia, wrocławiance Annie Kępińskiej oraz autorom scenografii, dekoracji wnętrz i kostiumów za staranne odtworzenie realiów.
27, październik 2022
Paweł Piasecki
Seriale i VOD
Słyszę sporo zachwytów nad „Wielką wodą” (Netflix) jako najlepszym polskim serialem w tym roku. Od razu uczciwie przyznam, że ja zachwycony nie byłem. Jeśli to rzeczywiście nasza najlepsza tegoroczna produkcja serialowa, to raczej z braku poważnej konkurencji, a nie wybitności samego dzieła. Na pewno spore znaczenie dla pozytywnego odbioru 6-odcinkowego serialu wyreżyserowanego przez Jana Holoubka i Bartłomieja Ignaciuka, ma fakt, że jako widzowie chętnie wróciliśmy do wydarzeń sprzed 25 lat, które większość z nas pamięta. I tu chcę wyrazić wielki szacunek dla całej ekipy pracującej nad serialem, w tym producentki i pomysłodawczyni całego przedsięwzięcia, wrocławianki Anny Kępińskiej oraz autorów scenografii, dekoracji wnętrz i kostiumów za staranne odtworzenie realiów. To bardzo buduje atmosferę i skłania do sięgnięcia po materiały archiwalne, których nie brak w internecie. Trafionym pomysłem twórców serialu było też uwypuklenie oporu mieszkańców podwrocławskiej wsi Kęty (fikcyjnej, ale wzorowanej na innej, rzeczywiście istniejącej) wobec wysadzenia wałów, co mogłoby uratować Wrocław. Wzmacnia to dramaturgię i ciekawie poszerza kontekst społeczny.
Do scenariusza i gry aktorskiej mam jednak zastrzeżenia. Napięcie siada już gdzieś w połowie serialu, a pod koniec robi się ckliwie za sprawą niezbyt moim zdaniem przekonująco rozwiązanego wątku relacji matki (Agnieszka Żulewska jako uzależniona od narkotyków wybitna hydrolożka Jaśmina Tremer) i jej córki Klary (Blanka Kot), którą samotnie przez lata wychowywał ojciec (Tomasz Schuchardt). Za stworzenie ciekawej i zniuansowanej roli urzędnika walczącego z bezwładnością systemu i ojca wiecznie nie mającego dość czasu dla ukochanej córki wyróżniłbym Schuchardta, natomiast Żulewska gra „na jednej nucie” i z nadekspresją, co po jakimś czasie staje się męczące. Nie poruszyła mnie też – a powinna – Anna Dymna jako niegdyś wybitna śpiewaczka operowa, która kryje się przed światem z racji chorobliwej otyłości (choć brawa za kostium i charakteryzację).
Podsumowując: pod względem warsztatowym „Wielka woda” to solidna produkcja, na pewno wyrastająca ponad serialową przeciętność i nie ustępująca wielu zagranicznym propozycjom. Miałem jednak apetyt na więcej – zwłaszcza po bardzo szumnych zapowiedziach.
Specjalizuje się w e-commerce i nowych technologiach. Pracował m.in jako tłumacz i redaktor, przez ponad 5 lat przygotowywał codzienny serwis prasowy dla przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce.
Miłośnik muzyki klasycznej i jazzu.