Lex Pilot - a może nie taki diabeł straszny?

Uprzywilejowanie na siłę TVP ośmiesza projekt, ale telewizja à la carte, pomimo obaw, może być szansą.

Rząd skierował do parlamentu ustawę Prawo komunikacji elektronicznej, która ma zastąpić ustawę Prawo telekomunikacyjne z 2004 r. Proponowane przepisy, zwłaszcza w obszarze telewizji, spowodowały solidarny protest - pod apelem o zaniechanie projektowanych zamian podpisały się wszystkie najważniejsze stowarzyszenia dostawców telewizji w kraju i nie tylko: Polska Izba Komunikacji Elektronicznej, Polska Izba Informatyki i Telekomunikacji, Krajowa Izba Gospodarcza Elektroniki i Telekomunikacji, Związek Pracodawców Prywatnych Mediów Lewiatan, Krajowa Izba Komunikacji Ethernetowej, Związek Telewizji Kablowych w Polsce Izba Gospodarcza, Polska Fundacja Wspierania Komunikacji Elektronicznej „Piksel”, Fundacja Wspierania Nowych Technologii Telekomunikacyjnych "Protelko".

Jednym z projektowanych rozwiązań jest wymuszenie na dostawcach telewizji, by zawsze pierwszych pięć pozycji na listach programów miały kanały państwowej Telewizji Polskiej: TVP1, TVP2, TVP3, TVP Info i TVP Kultura. Dlatego projekt doczekał się złośliwego miana "Lex Pilot". Ale nie to jest istotą protestów dostawców płatnej telewizji i głównym źródłem ich obaw. Nie jest nim nawet zwiększenie arbitralnej roli Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji (KRRiT). To dotyczy tzw. zasady must carry, must offer, czyli określenia, które programy muszą obowiązkowo być w ofercie operatorów. Dziś każdy abonent musi mieć w swoim pakiecie przynajmniej: TVP1, TVP2, TVP3, Polsat, TVN, TV Puls i TV4. Po zmianie oprócz wspomnianych pięciu kanałów TVP będzie to kolejne 30, które wybierze właśnie KRRiT. To jeden z centralnych organów państwa, umocowany konstytucyjnie, którego zadaniem jest stanie na straży ładu medialnego w kraju. Jego skład w 100% zależy od polityków i jak pokazała praktyka (np. w sprawie koncesji dla TVN24), jest zależna od ich woli.

To, że państwo chce faworyzować państwową telewizję, nie dziwi. W końcu od kilku lat dotuje ją 2 mld zł rocznie (w tym roku ma to być 3 mld zł). Sposób, a w zasadzie próba tej faworyzacji tylko ośmiesza projekt. Znacznie poważniejsze skutki będzie mieć zwiększenie z 7 do 35 liczby kanałów must carry/must offer, bo faktycznie może wprowadzić, przynajmniej przejściowe zaburzenie dotychczasowego status quo na rynku (większy zasięg = więcej pieniędzy z reklam), a fakt, że o ich wyborze będzie decydowało zależne politycznie gremium musi budzić obawy, ale to, czego w istocie najbardziej obawiają się dostawcy płatnej telewizji, to projektowany przepis zmuszający ich do oferowana kanałów nie tylko w pakietach jak obecnie, ale również pojedynczo (model à la carte). Tu chodzi bowiem o konkretne pieniądze nadawców i dostawców telewizji i o obawę o ich uszczuplenie.

Od lat w wielu badaniach widzów telewizji przewija się oczekiwanie, że chcieliby kupować tylko wybrane, najciekawsze dla nich kanały. To właśnie model à la carte. Operatorzy od lat odpowiadali: nie będziemy tego robić, bo byłoby to dla konsumentów za drogie. Teraz, protestując przeciw tym przepisom, wskazują, że wymusi to na nich zmiany modeli biznesowych. Tyle że w tych przepisach nikt nie zakazuje oferowania telewizji tak jak do tej pory - w pakietach. Nikt też nie narzuca nadawcom i dostawcom telewizji indywidualnych cenników za pojedyncze kanały. Jeśli faktycznie oferta à la carte będzie zbyt droga, to konsumenci jej nie wybiorą, pozostaną przy telewizji w pakietach. Ale będą mieć wybór.

Widzowie w Polsce mają do dyspozycji 280 kanałów telewizji po polsku. Ale ręka w górę - kto ogląda więcej niż 20, 30?

Dostawcy telewizji przekonują, że wysoka na tle Europy penetracja płatnej telewizji w Polsce wynika z konkurencyjności rynku, a tam, gdzie penetracja jest niska, to skutek ograniczonej oferty i jako przykłady wskazują Włochy i Hiszpanię. To przyjrzyjmy się: w Polsce abonent ma w pakiecie średnio 116 kanałów, w Hiszpanii - faktycznie 93, ale we Włoszech już 145. Gdzie więc tu ta ograniczona oferta?

Bazując na danych państwowego Urzędu Komunikacji Elektronicznej (UKE) z 2021 r., wiadomo, że 10,8 mln abonentów płatnej telewizji w Polsce płaci za nią rocznie w sumie 6,7 mld zł. Średni abonament za tych 116 kanałów to 51,7 zł/mies. Najwięcej z tego zgarnia Canal+: 1,72 mld zł rocznie, dalej Cyfrowy Polsat (1,6 mld zł), UPC Polska (obecnie Play - 1,1 mld zł), Vectra (804 mln zł), Orange Polska (390 mln zł), Netia (Cyfrowy Polsat - 154 mln zł), Inea (147 mln zł) i Toya (100 mln zł). Przychody pozostałych dostawców TV wyniosły w 2021 r. 670 mln zł.

Do tego trzeba doliczyć ok. 4,5 mld zł rocznie z reklam telewizyjnych, które trafiają głównie do nadawców. To zaburzenia układu sił na tych dwóch rynkach, wartych w sumie ponad 11 mld zł, obawiają się dostawcy i nadawcy telewizyjni.

Według prognoz rynek płatnej telewizji w Polsce w najbliższych kilku latach powinien pozostać stabilny (stagnacja), podczas gdy w Europie Zachodniej będzie maleć - ilościowo i wartościowo. Konsumentów odbierają mu serwisy streamingowe (VoD) - widzowie mogą w nich oglądać, co chcą i kiedy chcą, a ceny są niższe (w Polsce średnio w granicach 30 zł/mies.). Prognozy to zawsze prognozy - można się nimi pocieszać, ale nie można być ich 100% pewnym. Może zatem oferta telewizji à la carte mogłaby stać się przynajmniej częściowym remedium dla tradycyjnej telewizji? Może warto dać konsumentom wybór?

Maciej Burlikowski 1755 Artykuły

W "Media & Marketing Polska" od 2000 r. Zajmuje się m.in. branżą telekomunikacyjną, usług finansowych, samochodami i energetyką. Uwielbia podróże dalekie i bliskie.

Komentarze

Prosimy o wypowiadanie się w komentarzach w sposób uprzejmy, z poszanowaniem innych uczestników dyskusji i ich odrębnych stanowisk. Komentując akceptujesz regulamin publikowania komentarzy.