Drugie oblicze Warszawy
Ironią losu urodziłem się i dziś ponownie mieszkam w centrum Warszawy, w kamienicy, która stała się niechlubnym symbolem dzikiej reprywatyzacji - mówi Marek Kaczmar, autor powieści "Zepsute miasto".
MMP: Jesteś człowiekiem reklamy z krwi i kości. Pracujesz w branży od 15 lat. Ukończyłeś studia na wydziale marketingu i zarządzania ze specjalizacją reklamy. Czym na co dzień zajmujesz się zawodowo?
Marek Kaczmar: Pewnie jak większość „zarządzających” - budowaniem relacji, zarządzaniem procesami kryzysowymi, wspieraniem zespołu, pozyskiwaniem biznesu i nadzorowaniem żywego organizmu, jakim niewątpliwie jest każde przedsiębiorstwo. W moim przypadku - agencja digitalowa.
W kwestii kompetencji samej agencji, zdarza nam się wspierać marketerów w budowaniu strategii i tworzeniu kreacji. Mamy również w portfolio kilka projektów 360. Natomiast core naszych działań, to stricte realizacja kampanii mailingowych i display. Głównie w tych kanałach komunikacji wspieramy osiąganie celów naszych klientów. Zarówno wizerunkowych jak i sprzedażowych.
Skąd pomysł na pisanie? Nie jesteś przecież copywriterem?
Pisanie i operowanie słowem od zawsze było dla mnie naturalne. W dzieciństwie nie potrafiłem jeszcze tego wykorzystać i starałem się raczej rysować. Dla ludzkości będzie jednak lepiej, jeśli nie będę podejmował kolejnych prób z rysunkiem. Znajomość swoich umiejętności w kontrze do ograniczeń znacząco ułatwia życie.
Co do bycia ad man’em, karierę w branży reklamowej chciałem de facto rozpocząć od pracy copywritera, ale ironią losu zostałem „accountem”. Co jak się po wielu latach okazało, doprowadziło mnie do miejsca, w którym byłem w stanie samemu wydać własną powieść.
W jaki sposób praca w branży reklamowej ułatwiła Ci proces wydawniczy?
Bez dwóch zdań wiedza organizacyjna, znajomość procesów oraz doświadczenie we wdrażaniu projektów począwszy od samej idei, po proces twórczy, produkcję, post produkcję, nadzór partnerów biznesowych i egzekucję projektów, pozwoliły mi podjąć odważny krok, aby rozwiązać kontrakt z największym wydawcą w Polsce i wydać swoją debiutancką powieść własnymi siłami w modelu self publishing.
Kiedy zacząłeś pisać?
Na inspirację do pierwszej powieści trafiłem w 2006 roku w innej części Europy. Byłem jednak świadomy, że to nie był jeszcze właściwy moment. Brakowało mi dojrzałości w operowaniu słowem i pewnie tej intelektualnej również. Doszedłem do wniosku, że w odpowiednim czasie to samo do mnie wróci. I tak też się stało. W 2016 roku instynktownie usiadłem do spisania historii, którą nosiłem w głowie od przeszło dekady, i oderwałem się od pisania dopiero po czternastu dniach, zamykając ostatnią kartkę pierwszej powieści.
Zadebiutowałeś jednak w 2023 roku inną powieścią.
To ciekawe, bo akurat chwilę po zakończeniu swojej pierwszej powieści wspierałem reżysera Tomka Knittla w castingu do produkcji video promującej „Króla”, Szczepana Twardocha.
Na planie minęliśmy się ze Szczepanem, ale wykorzystałem ten moment i kilka dni później skontaktowałem się z nim telefonicznie. Okazał mi sporo uwagi i wiele podpowiedział, za co jestem wdzięczny. Idąc za jego rekomendacjami, skontaktowałem się z kilkoma liczącymi się na rynku wydawnictwami. Niestety bezskutecznie. Do dziś zresztą wydaje mi się, że pozycja debiutanta nie jest łatwa i wymaga wiele cierpliwości. W tym samym czasie rozmawiałem z Wojtkiem Sokołem o potencjalnej możliwości wydania tej powieści w Prosto. Wojtkowi co do zasady sam pomysł się spodobał, ale chwilę później Wojtek rozpoczął pracę nad swoim pierwszym solowym albumem i tutaj również nie było kontynuacji tego wątku. Dopiero kilka lat później powstało wydawnictwo Wydałem z debiutanckim opowiadaniem Wojtka Friedmanna.
Analogicznie jak w 2006 roku doszedłem do wniosku, że chyba warto na jakiś czas zostawić wydanie książki i ponownie zaufałem, że jeśli jest mi to faktycznie „pisane”, to pewnie wydarzy się w odpowiednim momencie.
Wspomniałeś, że rozwiązałeś kontrakt z największym wydawcą w Polsce?
W 2019 roku otrzymałem od partnerki w biznesie - niezwiązanym z branżą reklamową, kontakt do niezależnej agentki wydawniczej. Uznałem, że może to faktycznie właściwy moment, aby spróbować ponownie. Tym razem miałem impuls do napisania zupełnie innej historii oraz chęć opowiedzenia tego, co w tamtej chwili wydawało mi się istotne. Podobnie jak w 2016 roku, instynktownie usiadłem do pisania. Po dwóch dniach wysłałem pierwsze pięć rozdziałów do agentki z propozycją nawiązania współpracy, i dość szybko - bo po kolejnych dwóch dniach, odbyliśmy spotkanie, które zakończyło się w tym samym tygodniu podpisaniem kontraktu.
W międzyczasie skończyłem pisać „Zepsute miasto”, a agentka wróciła do mnie po kilku miesiącach z propozycjami wydawniczymi od pięciu kluczowych wydawców w Polsce. Nie ukrywam, że jako debiutant byłem tym faktem zaskoczony. Z pozycji autora, którym pierwotnie żaden wydawca nie wykazywał żadnego zainteresowania znalazłem się w sytuacji, w której sam mogłem wybrać, z kim chciałbym podpisać kontrakt.
Co wtedy czułeś?
Wdzięczność.
Dlaczego zatem rozwiązałeś kontrakt i zdecydowałeś się wydać powieść samemu?
Kontrakt podpisaliśmy na przełomie 2019 i 2020 roku z wydawnictwem Prószyński i Ska. I jak przystało na ad man’a, przyszedłem do wydawcy z gotową prezentacją i rysunkami przygotowanymi przez storyboardzistę, która zawierała koncepcję na wydanie książki, szereg wizualizacji kadrów filmowych, listę znajomych artystów, którzy mogliby wesprzeć ten projekt i wnieśliby wiele ciekawych pomysłów oraz nieszablonowego spojrzenia, po pomysł na pozyskanie partnerów marketingowych do sfinansowania tych wszystkich niecodziennych na rynku wydawniczym idei. Jak już jednak wspomniałem, bycie debiutantem, ma swoje ograniczenia, a pandemia, następnie wybuch wojny na Ukrainie oraz globalny kryzys gospodarczy miały dramatyczny wpływ na cały rynek wydawniczy. W efekcie realizacja planowanego projektu z uwagi na trudności z pozyskaniem zewnętrznego finansowania przesuwały mój debiut w czasie. Sam pomysł również wymagał określonego nakładu finansowego, który wykraczał poza standardowe wydanie książki przez wydawcę. I ponownie, im bardziej starałem się coś przyspieszyć lub lobbować, tym bardziej oddalałem się od wydania. Jestem również postacią publicznie nieznaną, stąd od początku mieliśmy świadomość, że nasz pomysł może się po prostu nie udać i skończy się na kilku lekcjach pokory. I tak też się zresztą stało. Stanęliśmy w pewnym momencie w punkcie totalnego zawieszenia. Z racji wykonywanego zawodu wiedziałem, że lepiej jest podjąć trudną decyzję, niż żadną. Zaproponowałem rozwiązanie kontraktu za porozumieniem stron. Wydawca okazał duże zrozumienie, i w dobrych stosunkach zakończyliśmy współpracę. To był również dzień, w którym zdecydowałem się na self publishing.
Opowiesz o pierwotnym pomyśle na promocję książki?
Powieść zaczyna się sceną inspirowaną filmem Jima Jarmuscha „Kawa i papierosy” z 2003 roku, gdzie reżyser zestawił ze sobą w krótkich dialogach, w monochromatycznym obrazie nieoczywiste postaci. Te zestawienia oraz dialogi stały się esencją tego filmu.
Dla przykładu, pierwotnie planowaliśmy zestawić ze sobą panią Beatę Tyszkiewicz z Pezetem, nieżyjącego już pana Jana Nowickiego z Anją Rubik (z którą finalnie nie podjęliśmy kontaktu) oraz kilka innych znanych postaci, których zestawienie na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać nie tyle nieoczywiste, co dosłownie abstrakcyjne. Obraz przy kawiarnianych stolikach jak u Jarmuscha, powolny najazd kamery, a zestawione postaci miały mówić krótkimi dialogami z książki. Planowaliśmy wypuścić do sieci od dnia premiery kilka takich krótkich viralowych formatów video, ale resztę historii już znamy, i ten pomysł nigdy nie ujrzał światła dziennego.
Żałujesz?
Wręcz przeciwnie. Wierzę, że cała ta wieloletnia historia jest jedną wielką lekcją. Lekcją cierpliwości, ciężkiej pracy, pokory oraz kompromisu. Zaufania do ludzi, z którymi się pracuje, ale również zaufania samemu sobie. To była długa, ale ciekawa podróż, która miała swój finał wiosną tego roku przy wsparciu przyjaciół, znakomitych ludzi, i cenionych artystów. Wydałem tę powieść w zupełnie inny sposób, i nawet przez chwilę tego nie żałuję - wręcz przeciwnie.
Żałuję czegoś innego, ale do tego wrócę później.
Kogo zaprosiłeś do współpracy?
Od samego początku planowałem zaprosić do tego projektu konkretnych artystów. Zmieniła się sytuacja rynkowa oraz wydawnicza, ale cały czas mogłem liczyć na wsparcie zaprzyjaźnionych mi osób. Jestem za to bardzo wdzięczny i cieszę się z efektów tej pracy oraz jakości, jaką udało nam się dowieźć. To ważne.
Jakie nazwiska stoją finalnie za twoim projektem?
Dzielę go na część literacką i wydawniczą. Ta druga została wsparta działaniami cenionych artystów, znanych z oryginalnego oraz nieszablonowego patrzenia na świat. Dzięki temu w książce został użyty zupełnie nowy font – Times New Warsaw, który powstał w kolaboracji z jednym z najlepszych w Polsce specjalistów od krojów pisma, czyli Mateuszem Machalskim. Projekt okładki również ściśle związany jest z kulturą miejską i stoją za nim Julia Konopka i Bartek Walczuk z Osom Studios. Za koordynację projektu natomiast, planowanie i zakup mediów odpowiada moja agencja - IMEN WARSAW.
Dopracowywanie konceptów, key visuali i finalnych layoutów związanych z promocją książki wsparli ponownie Osom Studios wraz z Zuzą Krajewską.
Przygotowane materiały nie są przeznaczone dla ludzi o słabych nerwach – nie tylko wyrywają ze strefy komfortu, ale również pokazują niewygodną prawdę.
Zdjęcia w materiałach promocyjnych są wiernym odbiciem dzisiejszych czasów, a za ich powstanie odpowiada Zuza Krajewska i Andrzej Sobolewski. Czytelnik zobaczy surowe, niewyretuszowane, zrealizowane przez modelki i aktorów selfie zrobione w lustrzanym odbiciu. To właśnie one stały się wizualną reżyserią „Zepsutego Miasta”, które pokazuje realny portret mieszkańców współczesnej Warszawy.
Podobno premiera odbyła się na patio jednej z warszawskich kamienic? Skąd ten pomysł?
„Zepsute miasto” to powieść wielowątkowa. A reprywatyzacja i morderstwo Jolanty Brzeskiej są jednym z wątków tej powieści. Ironią losu urodziłem się i dziś ponownie mieszkam w centrum Warszawy, w kamienicy, która stała się niechlubnym symbolem dzikiej reprywatyzacji. Splot tych wszystkich zdarzeń spowodował, że premiera tej powieści nie mogła odbyć się w innym miejscu.
Na premierze pojawiło się wiele znajomych osób - w tym również z branży reklamowej. Za oprawę muzyczną odpowiadali DJ Morowy i DJ Panda, a za oprawę wizualną wydarzenia i scenografię odpowiadała agencja eventowa Creative Pro, zarządzana przez Tomka Piekarskiego.
Cały event odbył się w niezobowiązującej formie spotkania przyjaciół, z dobrym jedzeniem, winem i muzyką w tle. Chyba lepiej nie mógłbym sobie tego wyobrazić.
Dlaczego nie zrealizowałeś standardowej premiery z odczytem książki?
Miałbym czytać fragmenty własnej książki dorosłym ludziom, którzy sami potrafią czytać?
Tak to się chyba zazwyczaj odbywa?
Odkąd pamiętam zawsze podążałem we własnym kierunku. Nawet, jeśli czasem to co robię z zewnątrz wydaje się zaskakujące, dla mnie to ważne, aby żyć zgodnie z własnym wyobrażeniem świata. Różnimy się od siebie, i chyba to tak naprawdę jest w ludziach najcenniejsze.
Decyzja o self-publishingu mijałaby się z celem, jeśli powielałbym schematy obecne dotychczas na rynku wydawniczym. I nie chodzi tutaj o robienie rzeczy inaczej niż wszyscy dla idei, ale o robienie rzeczy po prostu po swojemu. To daje ogromną satysfakcję i świadomość, że faktycznie mamy szansę zostawić coś po sobie. Coś naszego. To również jest ważne.
To czego tak naprawdę żałujesz?
Żałuję, że moi rodzice nie dożyli dnia premiery. Pamiętam jak na dwa dni przed wydarzeniem, siedziałem w salonie ze stosem rozłożonych książek przeznaczonych na event.
Bardzo mi ich wtedy brakowało. I choć mam spory dystans do religii, staram się wierzyć, że byli wtedy gdzieś przy mnie. W takich chwilach to bardzo pomaga.
Dlaczego zmieniłeś dedykację na końcu książki?
To dla mnie bardzo ważne pytanie. W pierwotnym zakończeniu powieści pod ostatnim zdaniem widniała dedykacja: „Pamięci Jolanty Brzeskiej, zamordowanej 1 marca 2011 roku w Warszawie”.
Planując zaangażować różne postaci do pierwotnego planu na promocję książki, prowadziliśmy rozmowy z panem Januszem Gajosem za pośrednictwem jego żony, która jest również jego menedżerką. Po przeczytaniu mojej powieści i informacji zwrotnej od aktora zdecydowaliśmy się zmienić tę dedykację z uwagi na wątki polityczne, które towarzyszą tematom reprywatyzacji. I jeśli miałbym faktycznie czegoś żałować w procesie wydawniczym, to właśnie zmiany tej dedykacji. Absolutnie nie żałuje, że dodałem dedykację „Pamięci moich rodziców”. To ważne dla mnie. Ale błędem było zabieranie tego, co ważne jest dla samego czytelnika. Dedykacja z informacją nt. prawdziwego morderstwa Jolanty Brzeskiej z mojej perspektywy jest wykrzyknikiem na końcu tej historii. I jeśli od początku ta dedykacja była integralną częścią tej powieści, to powinna tam pozostać.
Również opinie czytelników po przeczytaniu „Zepsutego miasta”, którzy dowiadują się, że morderstwo opisane przeze mnie w tej książce wydarzyło się naprawdę powoduje, że ich percepcja całej tej historii nabiera zupełnie innego wyrazu. Wydaje mi się, że w jakiś sposób odarłem czytelnika z tej przysłowiowej kropki nad i, i zamierzam to naprawić.
Jeśli uda mi się sprzedać w całości pierwszy nakład, w dodruku przywrócę tę dedykację.
Jak byś w kilku zdaniach odpowiedział na pytanie o czym jest „Zepsute miasto”?
W książce spoglądam na dzisiejszą Warszawę z perspektywy ludzi pochodzących z różnych grup społecznych. Stworzeni przez mnie bohaterowie przełamują niektóre tematy tabu, które są źródłem wielu problemów dzisiejszego mieszkańca stolicy. W akcji tej wielowątkowej powieści nie brakuje rozpusty, korupcji, reprywatyzowanych kamienic, rozbitych rodzin, a nawet - jak już wspomniałem, morderstwa opartego na autentycznych wydarzeniach.
„Pieniądze, które miały zbudować potęgę tego miasta stały się jego nowotworem” – słowa jednej z postaci, skłaniają odbiorcę do refleksji związanej z upadkiem moralnym współczesnej Warszawy. Dramatyczny obraz stolicy staje się impulsem do przemyślenia istotnych kwestii. W „Zepsutym mieście” jako autor nie mam dla czytelnika, ani gotowych odpowiedzi, ani rozwiązań, za to pozostawiam przestrzeń do wyciągnięcia samodzielnych wniosków.
Jak dotychczasowe recenzje?
Odbiór tej powieści jest pozytywny. Zbieram jak na razie bardzo dobre recenzje. Otrzymuje od ludzi niesamowite wiadomości. Trochę mnie to zaskakuje, ale to chyba najlepsza nagroda.
Myślałeś o ekranizacji?
Powieść nie ma jeszcze takiego zasięgu, a ja nadal jestem mało znanym autorem. Co prawda rozmawiałem o tym wstępnie z Maćkiem Kawulskim, ale niezobowiązująca rozmowa telefoniczna jeszcze o niczym nie świadczy. Na razie nie ma na stole takich propozycji, choć na pewno to mógłby być ciekawy obraz dla polskiej kinematografii i wyzwanie dla odważnego reżysera. Każdy rozdział napisałem bowiem z perspektywy innego bohatera, a ich losy nieustannie przeplatają się ze sobą. Podobny obraz z punktu widzenia reżyserii kojarzy mi się z „Amores perros” z 2000 roku.
Gdzie można kupić twoją książkę?
Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Times New Warsaw i dostępna jest w sprzedaży od dnia premiery 26 kwietnia w wersji papierowej i e-book na stronie timesnewwarsaw.com.
Przeszedłeś niełatwą i długą drogę, aby wydać swoją książkę. Jakbyś to podsumował?
Wspominałem już o tym w audycji newonce radio. Sukces - bez względu na jego rangę i wagę oraz wielu nieudanych prób, determinują praca i czas. Warto o tym pamiętać.
Co na koniec powiedziałbyś czytelnikom?
Warto.
Marek Kaczmar, prezes zarządu i managing director agencji Imen Warsaw. Założyciel i wydawca wydawnictwa Times New Warsaw. Autor powieści „Zepsute miasto”.